› sport
09:12 / 08.03.2014

Adam Boros: Piłkarzy trzeba wychowywać

Adam Boros: Piłkarzy trzeba wychowywać

fot. Michał Libuda

Jak chce się wymagać to trzeba być wymagającym, w stosunku do siebie. Trzeba w sposób należyty podchodzić do treningów. Człowiek powinien uczyć się na błędach i wyciągać wnioski. Powtarzam chłopakom, że jeżeli analizujemy jakąś rzecz, a staram się to robić na chłodno, nigdy zaraz po meczu w szatni, to jest oczywiste, że błędy trzeba poprawiać a dobre rzeczy powielać – mówi trener Olimpii Elbląg Adam Boros. W specjalnym wywiadzie dla Elblag.net z trenerem rozmawialiśmy o przygotowaniach do rundy rewanżowej w drugiej lidze, wykorzystywaniu zdolnej młodzieży, wytykaniu błędów, psychologii, zachowaniom pod publiczkę, ciszy w eterze, lagach, szacunku. Trener w ciekawy sposób opowiada o futbolu. Zapraszamy do lektury bo warto!

Słyszał pan o zabawnej sytuacji podczas sparingu Concordii w Gdyni? Został pan wpisany do protokołu jako trener gości.

Chyba z przyzwyczajenia ktoś to wpisał. Elbląg kojarzy im się chyba z jakimiś osobami. Dość zabawne. Patrząc na to co się dzieje w Concordii trudno nie zauważyć zmian. Zespół zmienił oblicze. 

Pojawił się na pana twarzy uśmiech, Jednak czy ostatnio miał pan powody do zadowolenia czy dominowała zafrasowana mina?

W sporcie nie można niczego przewidzieć. Ja byłem bardzo zadowolony z tego, jak chłopcy trenują, podchodzą do zajęć. To może nie było zaskakujące, ale budujące. Bo z tym jest różnie. Nikogo nie musiałem zmuszać do pracy. Grupa robiła wszystko rzetelnie.

To pokazuje, że cel może zostać osiągnięty?

To jest fundament do tego, żeby optymistycznie patrzeć w przyszłość. Ja wierzę w pracę. A kiedy ta praca przyniesie efekt, to trudno powiedzieć. Inaczej pracuje się z zespołem, który ma stabilny szkielet. Na bazie stabilizacji można budować zespół i dodawać poszczególne elementy.

Czy podczas rozmów z zarządem skupialiście się na pracy do końca rundy?

Wiadomo to jest nadrzędny cel. To jest tlen dla miejscowego środowiska, by utrzymać się w drugiej lidze. Biorąc pod uwagę reorganizację rozgrywek, utrzymanie jest równoznaczne z awansem. W nowych rozgrywkach będzie jedna grupa. Takie miasto, taki klub potrzebuje tego poziomu.

Odczuwa pan presję?

Nie jesteśmy potentatem finansowym. Mając doświadczenia z poprzednich lat, nie możemy robić w klubie takich manewrów personalnych. Ten cel, jakim jest utrzymanie, nie może przysłonić logicznego działania. Nie możemy hurtem przywozić zawodników z racji tego, jakie są realia finansowe. Jesteśmy skromnym klubem. Po pierwsze nie możemy tracić wychowanków, nad którymi trenerzy pracowali przez lata w klubie. Nie chcemy tego trwonić. W tej chwili jest trudna sytuacja, by promować wychowanków. Jednak chciałoby się budować zespół w oparciu o tych zawodników w rozsądny sposób.

Trudne warunki w lidze przeszkadzają we wprowadzaniu młodych?

Na tę chwilę na pewno. To wszystko mamy jednak pod kontrolą. Przykład Pawła Nowosielskiego, który zagrał w pierwszych sparingach. Z tej grupy młodzieży prezentował się najlepiej. Przypuszczam, że gdyby nie kontuzja byłby w pierwszej drużynie. Jest kilku innych młodzieżowców.

Czy będzie pan monitorował grupy młodzieżowe? 

Oczywiście na bieżąco współpracujemy z trenerami grup juniorów. Należy mądrze dysponować potencjałem tych chłopców, dając możliwość gry na odpowiednim poziomie. Przykład Rafała Maciążka, który na chwilę obecną powinien ogrywać się w grupach seniorskich.

A inni zawodnicy jak Marcin Sawicki, czy Tomek Kowalczyk?

Z Sawickim jeszcze nie miałem okazji pracować, bo po przebytym urazie jest na etapie wchodzenia w trening. To melodia przyszłości. Tomek Kowalczyk jest już w wieku seniorskim. Na chwilę obecną przegrał rywalizację o miejsce w kadrze pierwszego zespołu. Będzie rozważał czy walczyć o to miejsce poprzez występy w rezerwach czy poszukać wypożyczenia. Najwięcej uwagi trzeba poświęcać bezpośredniemu zapleczu.

Mówi pan o IV lidze czy szerokiej kadrze?

Chodzi o juniorów. Uważam, że dla młodego człowieka nawet te kilkanaście minut na boisku w drugiej lidze to jest kapitał.

Jest pan zwolennikiem wprowadzania młodych na boisko?

Oczywiście, jeżeli tylko sytuacja jest stabilna bo rywalizujemy o utrzymanie. To jest moment, kiedy można zrobić krok i zobaczyć, że druga liga to nie jest przepaść.

A jak wyglądała sprawa z Rafałem Pietrewiczem? Był na wylocie z klubu a potem się okazało, że trenował z zespołem.

To było trochę poza mną. Na pierwszym spotkaniu nie było Rafała Pietrewicza. Szukał klubu, jednak nie znalazł. W jego przypadku byłem przekonany, że prędzej czy później ten chłopak wróci do zespołu.

Piłkarze chwalą sobie współpracę z panem. Mówią, że jest pan wymagający, ale przyjazny.

Miło to słyszeć. Każdy ma swój warsztat pracy. Jak chce się wymagać to trzeba być wymagającym, w stosunku do siebie. Trzeba w sposób należyty podchodzić do treningów. Człowiek powinien uczyć się na błędach i wyciągać wnioski. Powtarzam chłopakom, że jeżeli analizujemy jakąś rzecz, a staram się to robić na chłodno, nigdy zaraz po meczu w szatni, to jest oczywiste, że błędy trzeba poprawiać a dobre rzeczy powielać.

Wytyka pan często błędy?

To jest kwestia bardziej psychologiczna. Każdy zawodnik ma inną konstrukcję. Staram się wyczuwać.

Jest pan psychologiem?

Do psychologa mi daleko. Natomiast obserwuję ludzi. Wiadomo, że nikt nie lubi krytyki, ale niektórym można informacje o błędach przekazać na forum zespołu, innemu w cztery oczy, a jeszcze innemu za 2-3 dni podczas analizy. Są różne sytuacje. To jak z wychowaniem dziecka. Jak się krzyczy na dziecko to ono się zaczyna na to uodparniać. Trzeba dobierać takie środki, żeby przynosiły efekty. Przyjąłem partnerski model pracy. Chcę być nie kolegą, ale partnerem. To mówię grupie. Lubię pożartować, jest czas na to żeby się rozluźnić. Biegałem za piłką i wiem jak to wygląda. 

Jako były piłkarz bardziej rozumie pan zawodników?

Na pewno. Ja nie twierdzę, że byli piłkarze są najlepszymi trenerami, ale lepiej rozumieją specyfikę zespołu.

Podczas meczów zauważyłem, że nie okazuje pan większych emocji.

To nie to, że nie ma emocji. Są zawsze. Tłumię w sobie te emocje. Trzeba to mieć pod kontrolą, ponieważ uzewnętrznienie złych emocji może przynieść odwrotne skutki. Czasami śmiać mi się chce jak trenerzy krzyczą, przy kilkudziesięciotysięcznej publiczności, sami nie słysząc tego co mówią. Wydaje mi się, że zachowanie trenerów w takich sytuacjach jest bardziej pod publiczkę. 

W takim razie czy kiedyś się pan naprawdę zdenerwował?

Na pewno nie na zespół. Tylko jak dotyczyło to sędziowania. Miałem sytuację w Narewce, jak pojechaliśmy tam z Barkasem gdzie sędzia nie dostrzegał pewnych rzeczy. Wówczas wyleciałem z boiska jedyny raz jako trener. Co do reakcji to w trakcie meczu są takie momenty, że ten głos jest potrzebny. Uważam, że jest to kwestia logiki. 

Mówi pan swoje przed meczem, a na boisku trzeba dać piłkarzom pograć?

Jeżeli widzę, że zrobiliśmy dobra pracę z zespołem przed meczem, to trzeba dać zawodnikom trochę swobody.

Pojawiła się dawniej taka myśl, że świata nie podbiję zatem zostanę trenerem?

Nie, ja nie planowałem tego. Szczerze mówiąc zrobiłem uprawnienia, ale tak na wszelki wypadek. Moja pierwsza praca to Braniewo, gdzie zastąpiłem Leszka Strębskiego na kilka spotkań. To był przypadek.

To znaczy?

Dostałem propozycję z Pasłęka w 1999 roku. Tam udało się wykonać dobra pracę, byłem grającym trenerem. Zachęciłem do gry kilku chłopaków Darka Kaczmarczyka, Darka Tyburskiego, Adasia Urbanowicza. Zrobiliśmy tam solidny zespół. Potem trenowałem zespół juniorów Olimpii Elbląg i łączyłem tą pracę z Pasłękiem.

Śledzi pan karierę swoich podopiecznych? Tomasza Sambora, Szymona Sadowskiego, czy Michała Kiełtyki? 

Z Tomkiem zacząłem pracę w 2002 roku w juniorach. Ta grupa potem ewoluowała. Dwa razy wygrała ligę wojewódzką. Kilku z nich trafiło do zespołu seniorów. Szymon Sadowski i Michał Kiełtyka dużo pracowali na treningach. Pierwszy z nich przeszedł do GKS Tychy i wywalczył miejsce w składzie. Gdy zmienił się trener to się okazało, że nie ma tam dla niego miejsca. W Siarce był przekonany, że podpiszą z nim kontrakt jednak kluby nie dogadały transferu. Wyjechał za granicę. Kiełtyka przeszedł do Puszczy Niepołomice.

Praca w Concordii była przetarciem?

Solidny poziom, od razu III liga. Jak na ten moment to było sporo. Uczyłem się, nie chciałem zmieniać swojego podejścia. Wspominam ten okres z sympatią. Mieliśmy swój styl. Trener powinien do tego dążyć. Tam nie było ciśnienia. Jak by się udało awansować to czemu nie! Ale bez szaleństw.

Piłkarze mówili, że ten awans był szaleństwem. Czy pan też tak to postrzegał? 

Szaleństwem było to, w jaki sposób awansowaliśmy w tych rozgrywkach. Przed rundą wiosenną rozstało się z klubem trzech zawodników Michał Pujdak, Michał Kowalkowski, Mateusz Wiech. Łukasz Gładek i Mateusz Szmydt mieli być uzupełnieniem a okazało się, że zagrali w drugiej lidze. 

Obawiał się pan drugiej ligi?

Ja się nie obawiałem bo wiedziałem, że ten zespół wstydu nie przyniesie. To była przygoda.

Czym skłonił pana Barkas?

Widziałem tam potencjał w zawodnikach. Duże aspiracje. Usłyszałem z ust prezesa duże perspektywy. To mnie skłoniło. W tych planach było zbudowanie zespołu na rywalizację w III lidze.

Czy miał pan poczucie, że niekoniecznie tak to będzie wyglądać? 

To następowało z dnia na dzień. Od momentu wyjazdu prezesa w sierpniu jeden termin zaczął gonić drugi.

Brakowało informacji w klubie?

Generalnie rzecz biorąc potoczyło się to w ten sposób, że zabrakło środków. Nie było komunikacji dotyczącej przyszłości. Miesiące mijały a nie pojawiały się środki finansowe dotyczące dojazdów, uposażeń. Pieniądze za sierpień dostaliśmy w listopadzie. Ponosiliśmy koszty dojazdu we własnym zakresie. Mimo tego, trzeba było ten zespół jakoś motywować do tego, żeby była jakaś normalność na boisku.

Był pan rozczarowany?

Przez okres 7-8 miesięcy rozmawiałem praktycznie codziennie z prezesem. I nagle od października nie otrzymałem żadnego telefonu. Przed meczem z Dąbrową powiedziałem chłopakom, że nie będziemy już współpracować od stycznia.

Jakie pozycje chciał pan wzmocnić w Olimpii?

Zespół dużo bramek nie traci, jednak mało strzela. Widać było, że ustawiał się na 25 metrze z jednym zawodnikiem z przodu.

Panu taki styl nie odpowiada.

Nie, całkiem inaczej wyobrażam to sobie. 

Zawodnicy byli zadowoleni z formy jaką prezentowali w sparingach 

Były spotkania, w których rywal miał inicjatywę. Było dużo ciekawych elementów. To można było traktować pozytywnie. 

Głównie wzmacnialiście obronę

Okazało się, że wystarczy kontuzja jednego zawodnika i jest rozregulowany blok defensywny. Mogliśmy ściągnąć Tomka Sambora. Wiadomo jaką ma wartość, jako zawodnik. Patryk Oleksa to wzmocnienie na bok obrony, gdzie będzie rywalizował z Maciejem Prusinowskim. Zawodnicy z Legii to chłopcy na dorobku. Patryk Sokołowski to pomocnik. 

Jak zespół wygląda fizycznie?

Na początku robiliśmy badania. Teraz były porównania. Wygląda to lepiej. Wytrzymałościowo jest poprawa.

Czego nie będzie pan tolerował?

Nie mogę patrzeć na zagrywanie tzw. z pominięciem drugiej linii. Na walkę o głowę do zawodnika, który jest niższy od obrońcy. To jest pozbawione logiki. Jednak nie mam nic przeciwko zagraniu na kilkadziesiąt metrów, gdy to jest związane z przeniesieniem ciężaru gry. Oznaką słabości jest granie piłki górą, po dwóch podaniach w miejsce, gdzie trudno jest kontynuować akcję w płynny sposób. Zawsze trzeba chcieć wygrać. Nie lubię grać na remis.

To, że kibice okazują panu zaufanie to pomaga czy przeszkadza?

Mam świadomość, że wszystko będzie miało dla mnie wartość podwójną, bo jeżeli wygram to będzie to dla mnie podwójna satysfakcja, a jeżeli przegram to podwójna porażka. Kibice przyjęli mnie z zaufaniem i pomimo różnych wyników w sparingach, nie widać nieprzychylnych reakcji. Jeżeli mowa o ludziach zainteresowanych klubem, kibicach, znajomych to odczuwam zaufanie. To jest coś, co szanuję. Ciężko jest sobie wypracować zaufanie z niczego. Żeby zdobyć szacunek to muszę coś wypracować. Wierzę, że w czerwcu będziemy się cieszyć i przygotowywać do następnego sezonu

Rozmawiał Michał Libuda

3
0
oceń tekst 3 głosów 100%