Andrzej Chądzyński. Uczeń II LO, który tworzy poezję na miarę największych artystów
fot. Marcin Mongiałło
W naszym mieście nie brakuje twórców. Nie wszyscy z nich są powszechnie znani. Prawdziwi artyści często nie szukają na siłę rozgłosu Największa sztuka zawsze się obroni. Tak też jest w przypadku Andrzeja Chądzyńskiego – ucznia II Liceum Ogólnokształcącego. Jego talent został już dostrzeżony. Wygrał konkurs literacki „Laur Jagiellończyka”. Dyrektror II LO w Elblagu Agnieszka Jurewicz nie kryje podziwu dla jego twórczości, podobnie jak wszyscy ci, którzy mieli okazję zapoznać się z jego wierszami.
Postanowiłem poznać osobiście Andrzeja Chądzyńskiego, który prawdopodobnie niedługo podejmie studia poza Elblągiem. Zadałem mu kilka pytań. Dowiedziałem się wielu informacji o jego dotychczasowym życiu. Elblążanin miał wiele przeżyć, które niejednego zwaliłyby z nóg. On także miał trudne chwile, ale nie poddał się. Być może siła jego twórczości jest pochodną jego życiowych doświadczeń. Twórczość 18-latka zasługuje na uwagę, bo jest rzeczywiście bardzo dobra. To nie tylko moja subiektywna opinia. Wskazuje na to wiele osób, które miały okazję przeczytać jego wiersze.
Marcin Mongiałło:Wygraleś niedawno konkurs poetycki. Czego on dotyczył?
Andrzej Chądzyński: Konkurs literacki „Laur Jagiellończyka” organizowany był przez moje liceum. Chodziło w nim o parafrazę wybranego utworu literackiego. Rzecz dotyczyła swobodnej przeróbki tekstu, która rozwija lub modyfikuje treść oryginału, zachowując jednak jego zasadniczy sens. Parafrazowałem „Świteź” -– balladę Adama Mickiewicza. Pomyślałem, że znajdę utwór poetycki, który mógłbym przerobić na krótki dramat i tak też zrobiłem.
Pani dyrektor II LO była zachwycona.
Spotykam się z opinią znajomych, że piszę tak dobrze, że można myśleć o wydaniu.
Skąd ta pasja?
Byłem w II klasie gimnazjum. Poczułem wtedy muzykę. Pierwszy raz siadłem do pianina. Zacząłem grać. Miałem marzenie, zby założyć zespół. Graliśmy z kolegą -– on na klawiszach, a ja na gitarze. To nie była muzyka (śmiech), bardziej przypominało to przypadkowe dźwięki. Tworzyłem wówczas teksty do piosenek. Mama poprosiła, żebym je jej pokazał. Stwierdziła, że są bardzo dobre. Z czasem zacząłem pisać sylabiczne wiersze, aż zainteresowałem się dramatami.. Świteź to 10-stronicowy utwór. Pragnę stworzyć pełnoprawny dramat, aby mógł zostać wystawiony w teatrze. Marzy mi się reżyseria w szkole teatralnej.
Jaki jest twój cel?
Najważniejze jest robić to, co się lubi. Usiąść na tarasie i w blasku księżyca tworzyć poezję.
Co planujesz po zakończeniu liceum?
Chcę dobrze zdać maturę. Podchodzę do 6 przedmiotów. To maksymalna ilość. Wiele osób mi to odradza. Nie uczę się dla ocen. Nabywam wiedzę tylko dla siebie. Marzy mi sie reżyseria. Chciałem także iść na filozofię, którą też zdaję na maturze. Mam również talent plastyczny, malarski, ale go nie rozwijałem.
Jakie są twoje ulubione utwory lietrackie?
Młoda Polska i początki Leopolda Staffa. „Deszcz jesienny” i „Przedśpiew”. Czasem wydaje mi się, że ten „Przedśpiew” jest dokładnie o mnie.
Komu chciałbyś najbardziej podziękować?
Przede wszystkim mamie, że nauczyła mnie wiary w siebie i odkryła ten talent, a poza tym zdecydowanie wszystkim złamanym sercom i kobietom dziękuję! Dużym wsparciem jest dla mnie moja siostra z którą się dobrze rozumiem.
Czy po skończeniu liceum i zdaniu matury pozostaniesz w Elblągu?
W Elblagu? A co mógłbym tutaj robić? Kierunki studiów, które mnie interesują są poza Elblągiem. Chcę się rozwijać. Nie wykluczam powrotu do mojego miasta. Jest to miejsce spokojne, bezpieczne, wszędzie jest blisko, można powiedzieć, że wszystko co nas interesuje mamy na miejscu.
Co chciałbyś przekazać naszym czytelnikom?
Ludzie nie są w stanie uwierzyć w to, że mogą w życiu robić to, co lubią i często jedynie po godzinach pracy udzielają się pasji. Zdecydowanie warto zaryzykować, bo życie mamy tylko jedno.
Dziękuję za rozmowę i życzę rozwoju talentu i spełnienia we wszystkich płaszczyznach życia.
Rozmawiał:Marcin Mongiałło
Trudno jest mówić o twórczości nie mając z nią bezpośredniego kontaktu.
Poniżej niewielki wycinek twórczości Andrzeja Chądzyńskiego
“Melodia mojej duszy”
Melodio mojej duszy - graj pieśni złociste;
Trubadurzy już wznieśli swe lutnie.
Niechaj zdobią me usta wersety kwieciste,
Niechaj poezja rozbrzmiewa smutnie.
Melodio mojej duszy - westchnieniem rozpaczy
Bij w ludzkie serca, łzy dziś zatańczą.
Niechaj każdy z przybyłych Cię duszą obaczy;
Niechaj lira mi będzie poddańczą.
Gdy noc kradnie ostatnie szczęścia wspomnienie,
Gdy płacze niebo i płaczą struny
Nutami w lacrimoso - wprawiam lud w zdumienie;
A mnie skrywają sławy całuny.
Gdy żałoba trwa co rano, strwoży mnie śmierci
Myśl senna - jutro z diabłem zaśpiewam.
Gdy czas wyrywa piękno mej muzy z pamięci,
Jeno tęsknoty smutek przywdziewam.
Melodio mojej duszy - graj pieśni złociste;
Ażebym dźwiękiem serca poruszył.
Niechaj zdobią me usta wersety kwieciste,
Niechaj by smutek pustkę zagłuszył.
“O mnie”
Na pozór pięknym głosem wiosny spojrzę;
Mgłą przyćmiony las - szarość bez zieleni,
Jakby witał mnie już władca jesieni;
Wtem młodości łzy z samotności dojrzę.
Patrz jak na wschodzie i tak na zachodzie,
Co mienią się dwa liche światła w wodzie;
Dwa ognie małe co dwakroć mnożone;
W dwie idą strony na wodach złączone.
Lecz ja w nicości pustemi słowami
Wsparty, zanikam za wspomnień granicą;
Pomiędzy śmiercią a życia głosami;
Ja niby młody lecz stary myślami;
To jakby wiosna z jesieni granicą;
Ogniem gasnącym - niknącym latami.
JASKÓŁKO
Nad ranną zorzą w srebrzystej purpurze;
Pod ognia tarczą - złota pełnym okiem;
Gdy ty jaskółko wzbijasz się ku górze
Milczącym lotem, cóż sięgasz swym wzrokiem?
Czy widziałaś już aleje zielone,
Co wierzbą skryte przez Żuławy bieżą;
I wierzby w rajską zdobione koronę,
A za nimi co pola żytem leżą?
A pola złote wiatrem kołysane;
Mieni się obraz biblijnego raju,
I po horyzont przenicą rozlane;
To nasze ziemie pełne urodzaju.
Czy widziałaś już jeziora na wschodzie?
A przy nich lasy - przyrody królowie,
Dwakroć mnożeni na mazurskiej wodzie;
Piękna takiego trud wyrazić w słowie.
Co promiennymi śladami jeziora
Srebrzyste biją po oczach poety;
Lecz kiedy przyjdzie nocy ciemna pora,
Pod żaglem księżyc ujrzę wzdłuż lunety;
Z lasu dojdzie mnie wieczorna ballada,
Której ciszy czas zalewa myśl moją;
Śpiewa sowi chór i gra rytm cykada,
A wszystkie chwile tamże w miejscu stoją.
I czy widzisz mnie na brzegu samego;
Dymem tytoniu płonącej mej duszy
W pięknie krainy mej niszczejącego;
Bałtyku fala wnet serce me skruszy…
Wiersze ze zbioru “Sonety do O.”
“Bój z miłością”
Zapadam w marzenia snów zdobione w księżyce;
Jeden na niebie świeci - drugi po jeziorze.
Gdy wpatrzony z podziwem w nocy lśniące zorze,
Jedyne co w mej myśli - twoje piękne lice.
Jednak koszmary wciąż mi kradną ciebie szkice;
Palą rzucone na stos, powtarzam - o Boże!
Każdą noc z nimi walczę, w każdą się ukorzę,
Tylko kończą się moich sił ostatnich granice...
Spytasz mnie - dlaczego w snach szukam sobie szczęścia;
Spytasz mnie - po co walczę skoro wiem że przegram;
Jednak ja niewzruszony biorąc cię w objęcia,
W ostatnią wspólną nam noc, powiem tobie - żegnam.
Z mieczem w dłoni - tarczą przy boku, od poczęcia
Toczę ten bój z miłością, choć wiem - zawsze przegram.
“Pożegnanie”
Chciałem pisać pożegnanie, odejść z ciepłym słowem;
Lecz wciąż mi ciebie braknie; gdy nocne latarnie
Na niebie przywracają myśl twych oczu - marnie
Padam na ziemie w płaczu, zgubny życia łowem.
Chciałem już zapomnieć, lecz… kocham cię - nie mogłem;
Oglądałem twój obraz we śnie i na jawie,
Nie wiem który prawdziwszy, przez który wciąż krwawię;
Bezwładnie… śród miłości sztormu sam… nie zmogłem…
Zakwitną nowe róże - nowy sonet spiszę,
Ciebie znów ujrzę, nim ów wieczór mi ucieknie,
Oczyma dusza mojej - ciało mnie urzeknie.
Wiele ów czasów klnąłem na miłość najgorsze;
Teraz, gdy spływają łzy, tego bólu pragnę,
Lecz próżno odpowiedzi szukać - “czy upadnę?”
“Strach”
Nigdy jak teraz strachu nie czułem w obawie
Przed zbliżającymi się poezji słowami;
Nigdy tak bardzo w pustkę wpatrzony ze łzami,
Co rosą moich wspomnień - wciąż pachną na trawie;
Co dobiegam pamięcią, w nieustannej wrzawie
Rozjuszonych mych myśli, słodszy czas chwilami;
Lecz czy wiedzieć mogłem, że bijąc mnie falami
Wzrok twój głębszy morzu - ja duszą zakrawię…
Bo cóż wyrazić w słowie - jak gonić radości?
Nad mym sercem niepewność wzbija się skrzydlata…
A ja wciąż strachem pełny - boję się miłości;
Choć mógłbym wyczekiwać cierpliwością lata,
Nie wiem czy wcześniej zda się myśl śmierci zagości…
I chciałbym nie wierzyć w nic, lecz… serce znów wzlata...
“Płacz mej duszy”
Łzy wciąż trwonię lecz duszą - nie okiem, co drętwe
Od tęsknoty rozlanej - suche… skamieniałe…
A wszystko przy tej miłości zdaje się tak małe;
Mój ból wieczny istnienia - jeno staje mętne.
W wieczornej chwili już nic nie schodzi się piękne;
Gładzę me słowa niczym rzeźbiarz kamień stawia;
Pragnę czuć dumę… dumę! co wypełnia pawia;
Lecz na nic to i próżnie - jak me serce mięknę…
I na nic to, to życie szczęściem obiecane;
Kiedy widzę je tylko w twych oczu głębinie;
A w mej duszy dniem za dniem po trochu mnie ginie…
Przecież wiem, że nie zwrócisz źrenic tam gdzie stanę;
Nie wypuścisz treści na świat, co z serca nie płynie;
A żywot mój składa się w cierpień długą linię…