Apetyt na wielkie kino
fot. materiały prasowe
Licząca ledwo ponad sto lat historia kinematografii jest jedną z ciekawszych i najbardziej barwnych w dziejach naszej cywilizacji. Film ochrzczony na wzór greckiej mitologii mianem „dziesiątej muzy”, chociaż dużo młodszy od innych dziedzin sztuki, ma nie tylko fascynującą przeszłość, ale także niezwykle pociągającą przyszłość. Zapraszamy do zajrzenia za kulisy i krótkiej podróży po kamieniach milowych w historii kina.
Jak robiło się to kiedyś?
Chociaż trudno w to uwierzyć, ale jeszcze w XX wieku efektem specjalnym był w kinie po prostu dźwięk. Synchronizacja dialogów i muzyki z tym, co faktycznie działo się na ekranie było wieloetapowym procesem, który chociaż niesamowicie posunął do przodu rozwój branży, załamał przy okazji kariery wielu aktorów – okazało się, że ich głosy były zupełnie niefilmowe.
Za efekty specjalne przez wiele lat w głównej mierze odpowiedzialna była pomysłowość twórców i … podstęp. Za pierwszy z nich przyjęło się uważać scenę odcięcia głowy Marii Antoninie z 1895 roku. Warto zobaczyć i wyobrazić sobie, co w tamtych czasach musieli czuć widzowie oglądający takie kadry. Jaki jest sekret? Kamerę zatrzymano, aktorzy zamarli bez ruchu, a miejsce królowej zajął manekin. W czasach, kiedy na ekranach króluje „Avatar” czy „Władca pierścieni”, wydaje się to naprawdę wzruszające.
Jak robi się to dzisiaj?
Rozwój technologii każdego dnia prowadzi kino na kolejny poziom niemożliwości. Obecnie integralna cześć kręcenia każdego filmu to postprodukcja, czyli komputerowe dorabianie wszystkiego, czego przed kamerą nie było, a ty nigdy się o tym nie dowiesz. To znaczy, jeśli tylko nie zdarzy się jakaś wpadka czy niedoróbka.
W 1999 prawdziwym przełomem pod tym względem był „Matrix” braci Wachowskich. Potrzebne było dziesięć lat, żeby powstało widowisko, które bezdyskusyjnie i na nowo zdefiniowało termin efektów specjalnych. „Avatar” Jamesa Camerona to przedsięwzięcie, które kręcono dziewięć miesięcy, a poddawano obróbce 2 lata. Cameron czekał z jego realizacją od 1995 – tyle czasu zajęło nowoczesnej technologii dorośnięcie do jego oczekiwań.
To, co widzimy na ekranie – księżyc Pandora i jego mieszkańcy rasy Na’vi, to w 60% obrazy generowane komputerowo. W tym wypadku, nawet najbardziej zagorzały przeciwnik sci-fi, musi przyznać, że efekt jest spektakularny.
Co nas jeszcze czeka?
„Avatar” postawił poprzeczkę naprawdę wysoko, ale nie łudźmy się, że jest to stan trwały. Za jakiś czas świat oszaleje na punkcie kolejnego majstersztyku filmowej produkcji, a twórcy nie ustaną w ściganiu się z technologią.
Czy aktorów zastąpią hologramy? A może razem z bohaterem będziemy mogli poczuć i posmakować jego kolacji? To, co dzisiaj brzmi jak fikcja, jutro może po prostu stać się rzeczywistością. I nawet jeśli przyjdzie poczekać nam kilka lat, na kolejną rewolucję, to doczekamy się na pewno, bo w tym wypadku granicą jest tylko ludzka wyobraźnia. A ta jak powszechnie wiadomo - nie ma granic.