Cezary Żak: Zawsze pamiętam ten pierwszy raz w Elblągu (wywiad)
fot. Ryszard Siwiec
Występuje w 200 spektaklach rocznie. Mimo to nie ma problemów z opanowaniem kolejnych ról. Podczas dzisiejszego spotkania z publicznością w Elblągu, nie przywitał się słowami "Szczęść Boże". Jak mówi, rola księdza w "Ranczu" nie zaszufladkowała go. Dla ludzi wciąż pozostaje Cezarym Żakiem, co bardzo sobie ceni. Mało kto wie, że aktor Elbląg darzy szczególnym sentymentem.
Joanna Siudak: Panie Cezary, Elbląg jest dla Pana wyjątkowym miejscem. To właśnie u nas debiutował Pan. Jak wracało się Panu do elbląskiej publiczności?
Cezary Żak: Zawsze kiedy wracam do Elbląga - a grywam tutaj w przestawieniach - pamiętam ten pierwszy raz, kiedy wsiadłem do mojej starej mazdy we Wrocławiu i przyjechałem zagrać na elbląskiej scenie monodram na podstawie "Kontrabasisty" Süskinda. To było 28 lat temu. Zawsze kiedy widzę teatr Sewruka i kino Światowid, przypominam sobie tamto jesienne po południe, kiedy występowałem . Do końca życia zapamiętam Elbląg jako miejsce mojego pierwszego debiutu wyjazdowego spektaklu.
Czy podczas dzisiejszego spotkania z widzami i niekończącymi się pytaniami o "Ranczo", zaskoczyło Pana to, że publiczność zna tak wiele szczegółów dotyczących tego serialu?
Serial co tydzień przyciąga przed telewizory 6, 7 milionów widzów - czasem oglądalność sięga nawet do 10 milionów. To dla mnie niezwykłe zjawisko, tak samo jak niezwykłe jest to, że widzowie pamiętają tak wiele rzeczy, rzeczy które niejednokrotnie mi ulatują z pamięci. Poza tym skupiam się na teatrze - to jest moje główne zajęcie. Gram w ponad 200 spektaklach rocznie. "Ranczo" kręcimy niecałe 4 miesiące to jest tylko wycinek mojej pracy zawodowej.
200 spektakli rocznie. To bardzo imponująca liczba. Nie rzadko musi Pan uczyć się tekstów do kilku ról jednocześnie. Jak Pan sobie z tym radzi?
To najmniejszy problem w aktorstwie. Gdyby to był problem, można by powiedzieć, że aktor ma lekką pracę. Całkowicie o tym nie myślę, tekst wchodzi do głowy bez problemu. Warunkiem jest to, że aktor musi rozumieć co gra i dlaczego właśnie to gra.
Przy tylu rolach tempo pracy musi być bardzo duże. Czy w takim razie zdąży Pan polubić swoje postaci?
O tak! Nie wyobrażam sobie grać czy to w teatrze, czy w filmie bez polubienia mojej postaci. W środowisku aktorskim mówi się, że za każdym razem trzeba bronić swojego bohatera. Bronić jego zachowania, wad i zalet. Studiowałem aktorstwo, wiem co trzeba zrobić żeby zagrać, oczywiście raz wychodzi to lepiej, raz gorzej. Przede wszystkim obserwuję ludzi, nawet dzisiaj - zobaczyłem kilka interesujących twarzy i zachowań, dzięki temu buduję kolejne postaci.
Twierdzi Pan, że trzeba postawić wyraźną granicę między serialem a telenowelą. Tym samem podaje pan jako przykłady "Klan" i "M jak miłość", które trzeba nazywać już nie serialami a telenowelami. Czy zatem taka produkcja jak "M jak miłość" powinna być nominowana do konkursu Festiwalu Polskich Seriali?
Tak, bo to też jest serial, ale absolutnie powinny być dwie kategorie: telenoweli i serialu telewizyjnego. To są dwa zupełnie inne gatunki. Oprócz tego powinna być kategoria sitcomu, którego w Polsce właściwie nie ma.
Na pewnym etapie Pana kariery zawodowej sporo Pan schudł. Czy było to podyktowane oczekiwaniami kolejnych reżyserów?
Po roli Karola Krawczyka w "Miodowych Latach" musiałem zmienić swój wizerunek, po to aby nie być zaszufladkowanym. Co zrobiłem żeby schudnąć? Wytłumaczyłem sobie, że tyje się nie od braku czasu, złego metabolizmu czy innych wymówek. Tyje się od jedzenia. Kiedy przyjąłem to do siebie, zacząłem tracić kilogramy.
Czy wśród propozycji zawodowych więcej jest takich, których nie można odrzucić i przyjmuje je Pan błyskawicznie, czy tych, nad którymi długo się Pan zastanawia?
Zaskoczę Panią. Ja nie dostaje propozycji. Aktorzy, którzy grają główne role w topowych serialach, nie grają nigdzie więcej. Ale i tak nie narzekam, bo w zasadzie nie mam kiedy odpoczywać. Dostałem od losu dużo, głównie skupiam się na teatrze, więc nie miałbym czasu grać w kolejnych, dużych produkcjach.
W "Ranczu" miał Pan grać jedną postać. Jak to się stało, że doczekał się Pan brata?
Początkowo producent zaproponował mi rolę księdza. Ucieszyłem się, że będzie to postać kostiumowa. Później miało miejsce jedno z licznych spotkań reżysera, scenarzysty i producenta. Wtedy wpadli na pomysł żeby to byli bracia bliźniacy. Z góry wiedziałem, że chcę zróżnicować braci, zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie. Myślę, że udało mi się to, bo scenarzysta, którzy montuje materiał dzwoni do mnie i mówi - że przez 10 lat łapie się na tym, że myśli, że jest nas dwóch.
Jak zareagował Pan gdy dotarła do Pana wiadomość, że producenci "Rancza" niejako wywróżyli rzeczywistość polityczną?
Oczywiście uśmiechnąłem się pod nosem. Kiedy kręciliśmy odcinek, w którym Duda przegrywa wybory na wójta, nie mieliśmy pojęcia, że w dniu emisji będzie druga tura wyborów, nie wiedzieliśmy też, że kandydat na prezydenta będzie nazywał się Duda, więc moje zdziwienie było wielkie kiedy emisja tego odcinka "Rancza" z uwagi na wybory miała być wstrzymana.
W życiu codziennym jest Pan postrzegany jako Cezary Żak, czy jako bohaterowie, których Pan gra?
Mam nadzieję, że jestem Cezarym Żakiem. Ja swoje postaci gram, one nie zostają we mnie, absolutnie umiem się od nich odciąć. Nie bardzo rozumiem aktorów, którzy mówią, że godzinę po spektaklu nie mogą do siebie dojść przez godzinę albo dwie...
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Rozmawiała Joanna Siudak