Czwartkowy felieton: kultura na dopingu!
fot. wpolityce.pl
Doping na pierwszy rzut oka (lub słowa) kojarzy się z wykroczeniem, w którym osoba (sportowiec) przekracza wyznaczone przez pewne normy granice postępowania. Doping ma jednak także dużo milsze oblicze. Jest aktywnością uczestników wydarzenia sportowego, którzy – zgromadzeni na trybunach – ze wszystkich sił starają się dodać preferowanej przez siebie drużynie i jej zawodnikom otuchy. Przez co najmniej kilka dekad, aż po dzień dzisiejszy, znaczenie słowa kibic i kibicowania radykalnie zmieniło zabarwienie – zyskało dużo ciemniejszy odcień i kojarzone jest raczej z wandalizmem i stadionowym chuligaństwem.
Symptomatyczne jest to, że kibole czy też pseudokibice nierozerwanie kojarzeni są z piłką nożną. Szczerze powiedziawszy nie przypominam sobie sytuacji z meczów siatkówki, piłki ręcznej, koszykówki czy innych dyscyplin, które powtarzałyby się notorycznie i nosiły miano wybryku (być może po meczach). Znakomitym przykładem wzorowego kibicowania jest siatkówka. W ostatni weekend gościły w Elblągu 4 drużyny: z Olsztyna, Gdańska, Bełchatowa i Radomia. Rozgrywały u nas świetnie zorganizowany przedsezonowy turniej o Puchar Prezydenta Elbląga. Hala CSB przy Al. Grunwaldzkiej była wypełniona niemal po same brzegi. Nie sposób oddać słowami, jak genialna atmosfera panowała podczas całych zawodów. Mecze siatkówki w naszym kraju to każdorazowe małe święto sportu. Świętem był również sobotnio-niedzielny turniej. Nie chodzi tylko i wyłącznie o poziom sportowy, bo był on naprawdę wysoki (z ekscytującym finałem), lecz o klimat na widowni. To przykład tego, co określić można mianem pozytywnego dopingu, kiedy widzowie sympatyzują ze wszystkimi, a wartością nadrzędną jest wspólne uczestnictwo w sportowym wydarzeniu. Z podobną sytuacją mamy do czynienia, gdy swoje mecze rozgrywa kadra Polski. Wtedy wszelkie klubowe animozje schodzą na plan dalszy i tworzy się pewna szczelina wzajemnego porozumienia.
Niestety jest i ciemna strona kibicowskiej mocy – doping negatywny. Najczęściej spotykamy się z nim na meczach piłkarskich. Polega on na wszechobecnej negacji: drużyny przeciwnej, decyzji sędziego, kibiców rywala oraz przede wszystkim „wysłanników” systemu (pozostałość poprzedniego ustroju), czyli policji. W zapomnienie odchodzi tutaj dobro „naszej” drużyny i jej wyniki, a sport jest li tylko tłem. Kultura kibicowska w takim wydaniu to relikt PRL-u, ale wciąż tkwiący w ludziach jako niezbywalny depozyt, chociaż nie można oczywiście generalizować. Chodzi tylko o zasygnalizowanie pewnego kontekstu historycznego. W podobnym duchu twierdzeniem byłoby, gdybyśmy powiedzieli, że kibole to w lwiej części konserwatyści wyznający przebrzmiałe ideały (lub po prostu źle je rozumiejący), ale to oczywiście nieprawda. Wystarczy chociażby spojrzeć na ostatnie mecze polskiej reprezentacji. Już dawno nie było wokół kadry tak pozytywnej aury. Jednak, aby coś takiego zbudować, potrzeba było sukcesu, a takim jest niewątpliwie awans do mistrzostw Starego Kontynentu. Pod wspólnym szyldem ścierają się uprzedzenia, a piłka nożna jest najlepszym katalizatorem wzajemnej niechęci promieniującej na wszystko.
Sport w dzisiejszych czasach stał się opium dla ludu. W laicyzującym się społeczeństwie, w którym religia ma coraz mniejsze znaczenie w naszym życiu (w naciskiem na coraz) – jak pisał Hrabal – sport praktycznie ją zastąpił. Dla każdego oddanego kibica niedzielny mecz jest tym, czym dla bogobojnego człowieka cotygodniowa msza. Podczas gdy religia w pewnych rejonach i interpretacjach staje się coraz częściej fundamentalistyczna, sport wydaje się dużo bardziej neutralną przestrzenią, która powstała w samym sercu rodzącej się kultury. Społeczeństwo albowiem ufundowane jest na rywalizacji każdego z każdym. Chodzi tylko o to, żeby wewnątrz wytyczonych wspólnie granic się mieścić. To tyczy się nie tylko sportowców (zapewniających wspaniałe emocje), lecz wszystkich uczestników – z kibicami włącznie.