Czwartkowy felieton: Sondaż – prosta statystyka czy coś więcej?
Sondaże, na moment przed ciszą wyborczą, są najczęściej pojawiającą się informacją w ogólnopolskich (ale nie tylko) mediach. W przejrzysty i obrazowy sposób ujawniają polityczne preferencje „wszystkich” obywateli przed ostatecznym oddaniem głosu na swoich kandydatów. Jednak to, co wydaje nam się zwykłym słupkiem z procentami, może stanowić bardzo ważną dźwignię w kampanijnej machinie.
Najbardziej aktualny sondaż przeprowadzony dla jednej z największych stacji telewizyjnych podaje, że: Prawo i Sprawiedliwość zwycięży w nadchodzących wyborach parlamentarnych uzyskując 32% poparcia społeczeństwa. Za plecami PiS-u uplasuje się Platforma Obywatelska (20%), a na najniższym stopniu podium stanie Zjednoczona Lewica (9%). Jaką wiedzę możemy uzyskać, czytając sondażowe rewelacje i jak ta wiedza wpływa na naszą postawę?
Uno. Przede wszystkim to jakaś – nawet jeśli okrojona – informacja o tym, na kogo pragną zagłosować Polacy. Niestety zdecydowana większość prób badawczych zamyka się w okolicach 1000 badanych osób. Ponadto, rzadko kiedy z danych sondażowych możemy dowiedzieć się, jaki odsetek biorących udział w teście wstrzymało się od głosu, gdyż np. nie zdecydowali jeszcze, któremu z polityków zaufać.
Secundo. Liczby, które prezentowane są w sondażach posiadają bardzo silny przekaz podprogowy – mogą oddziaływać nieświadomie na postrzeganie pewnych kwestii i manipulować nimi. Człowiek przyjmuje wtedy postawę konformistyczną i idzie za głosem większości (czyli w przypadku sondażu powyżej – PiS-em). Skoro tak wiele osób głosuje na daną partię, to musi oznaczać, że mają rację.
Tertio. Ogrom przekazywanych przez media danych sondażowych zaburza percepcję jednostek. Przede wszystkim przez to, że nie są sprecyzowane zasady, na których konkretna próba się odbywała. Usuwa się bardzo istotne informacje, chociażby jak wyglądało samo badanie – czy było robione przez telefon czy osobiście albo – jak już było podkreślane – jak wielu ludzi nie udzieliło żadnej odpowiedzi. Dla mediów liczy się jedynie posiadanie newsa, który w ekspresowym tempie dotrze do jak największej ilości osób.
Quarto. Zdecydowanie zbyt często wyniki sondażowe wpływają na frekwencję wyborczą. Jeżeli przedział punktów procentowych pomiędzy kolejnymi partiami na wykresie wskazuje, że różnica nie zostanie zniwelowana, spora grupa osób odpuszcza sobie pójście do głosowania. Najczęściej spotykanym argumentem tego typu postawy jest: „Mój głos i tak nic już nie zmieni”. Nic bardziej mylnego. Dopóki piłka w grze wynik nie jest ustalony. A już na pewno nie przy pomocy sondażu. Trzeba pamiętać, że granica statystycznego błędu wynosi gdzieś w okolicach 3%. To oznacza, że jeśli jakiś kandydat otrzymał podczas próby badawczej 5%, to hipotetyczny przedział poparcia wynosi od 2% do 8%.
Quinto. Lubimy mieć rację. „A nie mówiłem/mówiłam?” – któż z nas nie lubi retorycznie zapytywać w taki sposób. Dlatego też widząc słupki sondażowe, ludzie co rusz głosują na lidera statystyk tylko z tego powodu, ażeby należeć do grupy, która przewidziała (a może przywidziała?) końcowy rezultat, a w ostateczności być w gronie wygranych.
Sexto. Niestety sondaże bardzo niekorzystnie wpływają także na samych polityków, którzy zaznajomili się ze statystykami. Pojawiają się wtedy nerwowe ruchy. Partie, które do pewnego czasu nie angażowały się usilniej w kampanię, nagle dostają owsików i lecą na łeb na szyję, aby zmienić niekorzystne wyniki. Przywdziewają natenczas maskę pracowitości i rzucają się w sam środek wyborczej burzy. Stają się milsi, życzliwsi, bardziej zainteresowani sprawami pojedynczych osób w wiadomym celu. Przypomina się Niccolo Machiavelli: cel uświęca środki.
A Wy jak myślicie? Czy sondaż to tylko i wyłącznie czysta informacja czy może coś więcej?