Czy Elbląg mógł po wojnie należeć do ZSRR?
fot. internet
Kwestia powojennych granic Polski nie rozstrzygnęła się, jak mogą myśleć niektórzy, w 1945 roku. Granica naszego państwa z „bratnim” Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich ukształtowała się ostatecznie dopiero w drugiej połowie lat 50., gdy przesunięto, oczywiście na naszą niekorzyść, linię graniczną na Mierzei Wiślanej.
Do zmian dochodziło i wcześniej. W 1951 roku Polska oddała ZSRR teren tzw. Sokalszczyzny - bogaty w złoża węgla kamiennego. Polska utraciła wówczas szereg miejscowości zapisanych chlubnie w historii naszego państwa – w tym m.in. Bełz (za czasów I Rzeczypospolitej był stolicą województwa o tej samej nazwie), Krystynopol i Uhnów. W ramach „rekompensaty” PRL otrzymała Ustrzyki Dolne w Bieszczadach oraz kilka innych okolicznych miejscowości.
W 1952 roku Józef Stalin „zaproponował” kolejną „dobrowolną” wymianę terenów nadgranicznych. Za część powiatów hrubieszowskiego i tomaszowskiego Polska miała otrzymać Chyrów, Niżankowice, Dobromil oraz linię kolejową Przemyśl-Zagórz. Ostatecznie do transakcji tej jednak nie doszło, a to z powodu śmierci Stalina – w marcu 1953 roku.
Jego następcy, w tym zwłaszcza Chruszczow, mieli co prawda apetyty, by oderwać od Polski na przykład Chełmszczyznę, ale w realiach panujących po 1956 roku, nie bardzo mogli w tej sprawie naciskać komunistyczne władze PRL.
Najbardziej ciekawą historię miało kształtowanie się naszej granicy północnej – w dawnych Prusach Wschodnich. W pierwszych miesiącach 1945 roku istniało powszechne przekonanie, że cały obszar dawnych Ostpreussen przypadnie Polsce. Wydawano nawet stosowne mapy z polskimi nazwami wszystkich znajdujących się tu miejscowości, a przedstawiciele władz Rzeczypospolitej szykowali się do uruchomienia w nich naszej administracji.
W niektórych z tych miejscowości, znajdujących się obecnie w obwodzie kaliningradzkim, polska administracja już zresztą działała. Tak było w Świętomiejscu (obecnie: Mamonowo), Pruskiej Iławie (Bagriationowsk), Darkiejmach (Oziersk), Gierdawach (Żeleznodorożnyj), czy Nordenborku (Kryłowo).
Do końca 1945 roku władze polskie musiały jednak opuścić wszystkie te miejscowości. Jak głosi legenda, Stalin osobiście wykreślił ostateczną granicę w dawnych Prusach Wschodnich. Biegła ona dziesięć kilometrów na północ od Braniewa.
Mieszkańcy północnych rubieży nie byli jednak spokojni o swój los. Niektórzy z nich musieli przecież opuszczać niedawno znajdujące się w Polsce, jak sądzili, miejscowości. Nie dawali głowy, że taka sytuacja nie powtórzy się na przykład w Braniewie. Pobliskie Gronowo odzyskano podobno od sowieckich sołdatów za kilka litrów spirytusu. Ile litrów samogonu władza radziecka mogłaby zażądać za Braniewo?
A za Elbląg? Bo i mieszkańcy naszego miasta nie wiedzieli, drugiej połowie lat 40., czy nie będą musieli wyprowadzać się z tego miasta. I nie chodziło tu jedynie o powrót mitycznego „Niemca”, ale o nieposkromione apetyty „Wielkiego Brata”.
Powód? Zawsze by się znalazł. Przecież zarówno Wilno, jak i Lwów przyłączono po wojnie do sowieckiej Litwy i sowieckiej Ukrainy na „życzenie ludów pracujących tych republik”, czemu ochoczo przyklasnął komunistyczny reżim Bieruta.
Czy podobnie nie mogło być z Elblągiem? Wystarczyło tylko, by władza radziecka poparła aspiracje niektórych nacjonalistycznych środowisk litewskich, które podkreślały wspólnotę etniczną swojego narodu z zamieszkującymi niegdyś ten obszar Prusami, by Elbingas (jak po litewsku określany jest Elbląg) znalazł się na przełomie lat 40. i 50. po drugiej stronie granicznego szlabanu.
Niemożliwe? Tak samo mówili polscy mieszkańcy Świętomiejsca w maju 1945 roku.