Dzieci i studia na PWSZ? „Wystarczy chcieć”
Końcówka stycznia to publikacja naszego dziennikarza Mateusza Milanowskiego na temat programu „Maluch na uczelni”. Elbląska PWSZ do niego nie przystąpiła i w najbliższym czasie nie ma zamiaru tego robić. Twierdzi, że udostępnia wystarczające możliwości, aby młoda matka mogła zarówno studiować, jak i bez problemu wychowywać dziecko. Postanowiłem to sprawdzić. W tym celu umówiłem się na wywiad z młodą studentką PWSZ, która, gdy zaczynała studiować, była już w ciąży. Jak wygląda rzeczywistość? Zapraszam.
Z góry pragnę zaznaczyć, że wszelkie szczegóły, które mogłyby pomóc w ustaleniu jej tożsamości, zostały zmodyfikowane bądź też celowo usunięte. Moja rozmówczyni zgodziła się na wywiad pod warunkiem, że pozostanie anonimowa.
Julia, dwudziestokilkulatka, elblążanka, mama samotnie wychowując małą córeczkę. Studentka PWSZ. Na uczelnię przyszła, gdy była już w ciąży. Obecnie studiuje na ITS (Indywidualnym Toku Studiów). Jak podsumowuje ten okres?
- Uczelnia nigdy nie stworzyła żadnego problemu względem tego, że jestem w ciąży, chcę wychowywać dziecko, ale chcę również studiować. Zdecydowana większość wykładowców również rozumie fakt, ale, niestety, zdarzają się niechlubne wyjątki.
Ale wróćmy do samego początku kariery Julii na PWSZ.
- W maju zdałam maturę, od października poszłam na studia a w czerwcu urodziłam. Gdy szłam 1 października na uczelnię, mała miała 4 miesiące. Jak były zajęcia, to miałam nianię. Kosztowało mnie to przeszło 1200 zł miesięcznie.
Aż tyle?
- No spójrz, jeżeli na uczelni byłam, powiedzmy, 8 godzin, to za te 8 godzin musiałam jej zapłacić. Była potem sesja, musiałam się uczyć – też musiałam niani zapłacić. W międzyczasie chodziłam do pracy na weekendy – też musiałam jej wtedy zapłacić. I tyle, co zarobiłam to oddawałam niani.
- Później wyszło tak, że moja koleżanka poszła na urlop wychowawczy a miała zapisaną córkę do żłobka. Porozmawiałam z nią, że mam córkę, że mam taki problem, że niania, że pieniądze, że w żłobku nie ma miejsc.
Długo czekałaś?
- Rok prawie na miejsce w żłobku. Na szczęście mi pomogła. Zrobiliśmy tak, że wpisała moją córkę na miejsce swojej. Poszłam, porozmawiałam z dyrektorką żłobka – udało się. Przymknęła oko i wzięła moją córkę. Nie powinna tak zrobić, bo ile osób było na liście oczekujących, tak?
- Później chodziłam do tego żłobka, pomagałam im, udawało mi się trochę połączyć kierunek studiów z dzieciakami, robiłam wszystko, aby się zrekompensować dyrektorce za to, co zrobiła.
Żłobek pomógł w swobodnym studiowaniu?
- Gdy się do niego dostała, to miała prawie rok. Ja pół roku na uczelni... sam rozumiesz, ciężko było. Zanim się zaklimatyzowała w tym żłobku, to i tak musiałam korzystać z usług niani. Przez pierwsze 2-3 miesiące spędzała tam może 1,5 godziny, może dwie, od 8 rano. Więc maksymalnie o 11 musiałam z uczelni już wychodzić. Później już mogła normalnie zostawać od 8 do 16. I tu był kolejny problem. O 16 trzeba było dziecko koniecznie odebrać. A zajęcia miałam np. do 17:45, więc też mnie na tych końcowych już nie było.
Jakie to miało konsekwencje?
- Nieklasyfikowana, nieklasyfikowana, nieklasyfikowana. Zaczęłam myśleć, co tu zrobić.
A co na to wykładowcy? Nie próbowałaś z nimi rozmawiać, opowiedzieć, jaką masz sytuację?
- Próbowałam, ale słyszałam, że to jest w moim zakresie. Oni rozumieją, że można wyjść 15 minut szybciej, ale nie, że przychodzę na zajęcia tylko na 15 minut. Mieli prawo się czepiać, zdecydowałam się na studia to musiałam coś robić, a nie liczyć na łaskę.
- Później przyszło zbawienie, indywidualny tok studiów, na który nie chciałam iść. Bo, wiadomo, myśl jest taka, że nie muszę iść, to nie muszę, nie muszę aż w końcu bym zawaliła totalnie uczelnię. Ale nie wyszło aż tak źle, większość wykładowców zrozumiała, bez problemu daje mi zaliczać przedmioty np. poprzez prace zaliczeniowe, na zajęciach pojawiam się wtedy, kiedy mogę. Notatki brałam od koleżanek i pojawiałam się praktycznie tylko na egzaminach w sesji.
- Ale, niestety, był jeden wykładowca, który tego nie rozumiał, czepiał się, że przychodzę tylko na egzamin. W ogólnie nie rozumiał ani mojej sytuacji ani tego, że uczelnia oferuje coś takiego jak ITS. To, na szczęście, była tylko jedyna taka osoba na całej uczelni. Ale, niestety, zapadła w pamięć. Musiałam interweniować u rektora wydziału, bo koniec końców w systemie USOS, nawet na indywidualnym, na czerwono widniał status „nieklasyfikowana” właśnie ze względu na nieobecności. Absurd, ale to typ wykładowcy, który ma zawsze rację i NIC mu nie przetłumaczysz.
- Co ciekawe, z egzaminu miałam np. ocenę 3 i 4, a wykładowca i tak wstawiał „nieklasyfikowany” tłumacząc, że „to jest nie w porządku wobec innych”. Wtedy tylko ja byłam na indywidualnym toku, dziś w mojej grupie jest ponad osób.
Dlaczego tak dużo?
- Niektóre za dobre oceny, inni z powodu miejsca zamieszkania, pracy. I to ciekawej pracy: jedna z osób pracuje, to fakt, ale... w weekendy. Ale ITS otrzymała. To jest dopiero „nie w porządku wobec innych”. Gdybym nie potrzebowała, to bym chodziła. A u innych osób wykreowała się jakaś dziwna zazdrość: skoro ona ma, nie chodzi i przychodzi tylko na egzaminy, to dlaczego ja nie mogę?
- Ale, tak dla kontrastu Ci powiem, że są i tacy wykładowcy, którzy pozwalali przychodzić na egzamin z dzieckiem.
Serio?
- Naprawdę. Moja córka jest spokojna, dać jej kredki i mazaki i może się nie odzywać przez parę godzin. Wykładowca do mnie powiedział, że to moja indywidualna sprawa i jeżeli chcę pisać z nią egzamin i mi to nie przeszkadza, to on nie ma żadnych przeciwwskazań. To były sporadyczne przypadki, ale warto to podkreślić, że na PWSZ są po prostu ludzie, a nie typowi wykładowcy (prócz niechlubnego przypadku wyżej).
- Albo jeszcze jedna sytuacja. Musiałam odebrać dziecko (było chore) i miałam wykład. Wykładowca powiedział, że „z całym szacunkiem nie wpuszczę Panią z dzieckiem, bo córka jest tak urocza i będzie rozpraszać inne studentki”. Z uśmiechem odesłał mnie do domu i wstawił obecność. Ale, podsumowując, byś sobie chyba nie poradziła gdyby nie pomoc osób trzecich?
- Odnośnie szkoły?
Szkoły, życia.
- Duża pomoc ze strony rodziców, pomagają jak mogą. Ja też muszę dużo od siebie dać. Tylko w takich nagłych przypadkach mogę prosić ich o pomoc. W innym przypadku musiałabym wziąć nianię np. jak teraz jeżdżę na weekendy do pracy, bo żłobek w weekendy nie pracuje.