Elbląski policjant walczy o tytuł "króla błota" w zawodach motorowych
fot. policja.pl
W pracy zakłada mundur i pilnuje porządku. Po godzinach wsiada za kierownicę by zawalczyć o tytuł „króla błota". Sierż. Szt. Jakub Rokowski - policjant z Wydziału Prewencji KMP w Elblągu, w podczas rozmowy w komendzie opowiedział o tym, jak to jest być zawodnikiem sportów motorowych off-road.
Na początku wyjaśnij czytelnikom czym jest off-road?
- Off-road niejedno ma imię. (śmiech) Tak najogólniej jest to sport motorowy polegający na jeżdżeniu specjalnie przygotowanym samochodem terenowym po bezdrożach. W zależności od terenu, po którym się jeździ, wyróżnia się kilka odmian, miedzy innymi: przeprawowy, gdzie odcinki tras danego rajdu lub imprezy podzielone są kilka klas, cross country - rajdy szybkościowe - np. Rajd Dakar oraz turystyka off-road (turystyka4x4), podróżowanie samochodem terenowym bezdrożami. Mnie najbardziej „kręcą" przeprawy i turystyka.
Kiedy i w jakich okolicznościach zrodziła się w Tobie ta pasja?
- Były lata 90. i Camel Trophy. Pierwsza relacja w telewizji, w prasie. Zakochałem się w tym sporcie. Zrozumiałem, że to coś więcej niż zmagania ze sprzętem. To zmagania z własnymi słabościami i ich przezwyciężanie. Poza tym wielka przygoda. Wiedziałem, że chce to robić i tak zacząłem startować. Kupiłem Uaz-a z demobilu i zrobiłem mu wakacyjny remont. Zaczęły się pierwsze zloty i na nich właśnie poznałem ludzi z Malborka, Gdańska, Warszawy, a nawet z Krakowa. Na Pomorzu były pierwsze rajdy, w których brałem udział, miedzy innymi - Chojnice. Setki samochodów. Były pierwsze pojedynki, podjazdy pod górki i zawody o „króla błota". Jest to przejazd przez jedną kałużę. Wygrywa ten, który najdalej zajedzie. To była nauka na własnej skórze. Startowaliśmy podobnymi samochodami. Nie było mowy o lepszym sprzęcie. Liczyły się umiejętności i dobra zabawa. Dzisiaj mamy większe możliwości, oczywiście za większe pieniądze. Wówczas wszyscy mieliśmy równe szanse. Opony typu terenowego, błotnego - to była „czarna magia". Wiedzieliśmy o nich z telewizji. My zwyczajnie nacinaliśmy opony piłką, przekładaliśmy silniki z mocniejszych samochodów. Często nie wytrzymywały mosty napędowe. Remonty były, oj tak. (śmiech). Ale pomimo tego udało mi się dojechać Uaz-em do Wiednia i z powrotem.
Powody do dumy?
- Zawsze powtarzam - Wjadę tam, gdzie ty nie dotrzesz pieszo oraz Możesz szybko – ja mogę wszędzie. Off-road daje mi wolność i dumę z przezwyciężania własnych lęków i słabości. Pewnego razu podczas zawodów, na uszkodzonym silniku i trzech sprawnych cylindrach „objechałem" cały serwis Land Rovera z Krakowa. To wzbudziło sensacje. Dostałem brawa na mecie, a Radio Chojnice bez przerwy nadawało w wiadomościach tę rewelację dnia. Miło mi było. Duma rozpierała. Swego czasu plasowałem się w czołówce rajdów. Zdobywałem III i IV miejsca. Szczerze? - Dla mnie zawsze liczyła się dobra atmosfera. Wynik był na drugim planie. Turystyka i forma przeprawowa jest dla mnie najciekawsza. Jedziemy na pięć samochodów. Nikt, nikogo nie zostawia i mamy szacunek do przyrody. Jest jedna, ważna rzecz po każdych zawodach, która mnie zawsze prześladuje - zaraz będzie koniec zabawy i trzeba wracać do domu. (śmiech).
Off-road dawniej i dziś?
- Trochę się pozmieniało. To przykre ale pieniądz dziś decyduje o tym, kto jeździ w terenie. Zanika to, co było kiedyś. Zanika czysta miłość do rajdów terenowych. Wymagania sprzętowe też się zmieniły. Stary off-road ginie na rzecz typowej komercji. Ale nie wszystko stracone. Jest jeszcze „stara gwardia". Polski off-road jest na europejskim poziomie. Mamy wielu zawodników startujących na międzynarodowych rajdach.
Jakim sprzętem dysponujesz?
- Brakuje mi trochę jazdy ekstremalnej. Obecnie jeżdżę samochodem Jeep Grand Cherokee II i ciągle go modyfikuję. Ma podniesione zawieszenie, blokadę mostów oraz pełne osłony podwozia. Pomimo tego, auta szkoda do topienia w błocie po szyby i klamki. Z moim poprzednim Gazikiem nie miałby szans. Może jeszcze wrócę do historii.
Umiejętności z off-road przydały się w służbie?
Kilka lat temu jesienią dostaliśmy wezwanie od dyżurnego. Na działkach mieli pojawić się złodzieje w altankach. Dojazd drogą gruntową był makabryczny. Przydała się tutaj umiejętność oceny sytuacji i precyzja prowadzenia fiata ducato, który nie należy do pojazdów zwrotnych i lekkich. Daliśmy radę. Odpowiednio dobrany bieg, wybór drogi przejazdu i byliśmy na miejscu. Zatrzymaliśmy kilku podejrzanych.
Jakie wskazówki dla początkujących zawodników?
- W tej chwili off-road stał się drogim sportem i dużo ludzi „napala się" na niego. Kupują drogie samochody, wydają mnóstwo pieniędzy. Myślą, że jest fajnie, a samochód będzie jeździł i będą wygrywać. Niestety tak do końca nie jest. Na swoim przykładzie powiem jak to wygląda. Ja jeździłem Gazikiem 69. Zmieniłem w nim sporo - mosty, skrzynię. Koszt zbudowania go od podstaw wyniósł mnie około 10 tysięcy złotych, a „objeżdżałem" auta za 150 tysięcy złotych. Chcę powiedzieć, że najważniejsze są jednak umiejętności i olej, nie tylko w silniku ale i w głowie. Sprawa jest prosta, jak w każdym innej dyscyplinie sportowej bez treningów nie ma sukcesów. Auto samo nie jeździ. Ono pomaga. Wiadomo, że jak są pieniądze, to można sobie na dużo pozwolić, bo gdzieś podświadomie jest ten spokój, że stać mnie na naprawę i przyjedzie po mnie laweta. Startując w wielu imprezach miałem w głowie ograniczenie, że trzeba na tych kołach wrócić do domu, bo to jedyne auto, a w poniedziałek trzeba będzie zawieźć dzieci do szkoły i jechać do pracy. Wielu kolegów zaczyna i po roku słuch po nich ginie. Odchodzą ze środowiska i uznają, że to nie dla nich. Fajnie to wygląda jak się z boku patrzy. Życie weryfikuje. Jak się uderzy w kilka drzew w lesie zaczyna się płacz, lament i młodzi zawodnicy dochodzą do wniosku, że już im się nie podoba. Pojawiają się koszty, nie ma medalu i koniec jazdy.
Czego życzyć off-roadowcowi?
- Tylu powrotów ilu wyjazdów.
Tego właśnie życzę i dziękuję za rozmowę.
Sierż. szt. Jakub Rokowski mieszka w Elblągu, jest żonaty i ma dwie córki.
Z policjantem rozmawiał Jakub Sawicki z Zespołu Prasowego KMP w Elblągu.