Frank Morey and his band czyli podróż pociągiem z bawełną do korzeni bluesa
fot. Konrad Kosacz
Za nami kolejny koncert bluesowy przygotowany przez klub Mjazzga i Agencje Delta. Był to już trzeci koncert amerykańskich bluesmanów. Do Elbląga tym razem zawitali bostończycy - Frank Morey and his band.
Lowell to rodzinna miejscowość Franka Moreya w Massachusetts. Zasłynęła z tego jak w XIX wieku doszło tam do rewolucji przemysłowej. Był to główny ośrodek produkcji tekstylnej. W herbie miasta widnieje widok miasta z kominami w tle i pociągiem z lokomotywą parową dowożącym bawełnę do fabryk. I prawdopodobnie właśnie tymi pociągami z południa, z wielkich plantacji bawełny, do tego robotniczego miasteczka, przybył blues.
Frank Morey and his band to blues w czystej formie, o rdzennym brzmieniu, ze skromnym, nieprzeładowanym elektroniką instrumentarium. Frank Morey grający na gitarach: elektroakustycznej i elektrycznej oraz harmonijkach ustnych. Do tego jego wokal mocno przypominający chrapliwy głos Toma Waitsa. Matt Murphy na kontrabasie, wyciągający z niego siódme poty i dziwne dźwięki, wychodzące raczej nie z szarpania strun a uderzania nimi o gryf wydając specyficzny klekot. Coś co rzadko dziś widzi się na scenie to smyczek, który mocno wspomagał te, bardziej liryczne kawałki. No i Scott Pitmann, perkusista zespołu, grający na zestawie – o którym sam przyznał – jest raczej zestawem, którego używa się w cyrku. Baza perkusji to bęben używany w orkiestrze dętej, na której umocowane są talerze, krowie dzwonki i kołatka.
Na mój gust atmosfera koncertu mocno przeniosła nas do korzeni amerykańskiego bluesa. Rytmy wystukiwane przez Scotta na perkusji i Matta na kontrabasie brzmiały niczym stukot pociągu (prawdopodobnie tego od bawełny). A dźwięk metalicznego brzmienia gitary Franka, jego zdarty głos i kapelusik na głowie przeniosły nas do fabrycznego miasteczka w Nowej Anglii.
- Jak widać po dzisiejszym koncercie ludzie, są spragnieni prawdziwych emocji, a nie wystudiowanych, wyreżyserowanych układów choreograficznych. Choć niektórym takie granie też jest potrzebne. Dzisiejszy koncert był skierowany do ludzi, którzy potrzebują autentycznej muzyki, bez fajerwerków, ale poruszającej serce, skłaniającej do dobrego samopoczucia, dobrej zabawy, a to wszystko było dzisiaj na scenie. Do tego dochodzi fakt, że koncert zagrali amerykanie, dla których ta muzyka jest we krwi, ludzie, którzy czują ja całym sercem. I słychać to, że jest to szczere i prawdziwe - mówi Wojtek Minkiewicz, właściciel klubu Mjazzga.
A co w najbliższym czasie w tych klimatach amerykańsko-bluesowych :
- Dzięki współpracy z Agencją Koncertową Delta już 17 kwietnia będziemy mogli zobaczyć czarnoskórego muzyka Boo Boo Davisa. Następnie 10 maja Wanda Johnson, wokalistka bluesowa, a 28 maja wracają do nas Moreland and Arbuckle, kto nie był warto posłuchać, a ci którzy znają ten duet to na pewno z chęcią jeszcze raz przyjdą ich posłuchać. Zapraszamy
Powiązane artykuły
Frank Morey & His Band - amerykański blues znowu w Mjazzdze
09.03.2013 komentarzy 2
Nie ma lepszego prezentu dla kobiety niż muzyka grana i śpiewana przez konkretnych i naprawdę świetnych w tym, co robią facetów! Prosto z serca... Koncert 9...