› bieżące
07:47 / 16.12.2020

Grudzień 70. Zamordował elblążanina i nie został ukarany. Władzy nie zależało na prawdzie

Grudzień 70. Zamordował elblążanina i nie został ukarany. Władzy nie zależało na prawdzie

fot. Jacek Globisz / Facebook Zdjęcia Elbląga, fot. dodał Mieczysław Krause 

To boli, że z prawnego punktu widzenia nikt nie jest winien. Chcę wiedzieć kto zabił i kto jest odpowiedzialny za zbrodnię. Ukaranie ich… nie będę zajmowała stanowiska, ponieważ tylko prawda jest ważna – mówi Hanna Janowska, siostra Mariana Sawicza, zastrzelonego przez milicjanta 18 grudnia 1970 roku w Elblągu

Przed 18 grudnia 1970 roku w domu Sawiczów mówiło się tylko o weselu, na które zgodnie z życzeniem matki pana młodego zaproszono 70 osób. Przygotowania szły pełną parą. Świniaka już mieli zamówionego. Koszula ślubna była w domu. Na 18 grudnia wyznaczono ostatnie przymiarki sukni ślubnej dla narzeczonej Alicji, która już wcześniej kupiła welon. 

Maryś go przymierzał. Nawet mu pasował. Miał kruczoczarne i kręcone włosy Ile to śmiechu było. Alicja powtarzała Misiu, Misiu, bo nie wymawiała r 

- wspomina Hanna Janowska z domu Sawicz. 

Pytana o to czy nikt nie miał złych przeczuć, odpowiada po zastanowieniu, że nie, ale…

pewnego dnia zauważyłam,  że z bratem jest coś nie tak. Pytałam: co ty jesteś Maryś taki smutny? Dziwny jesteś. Odparł, że jedzie po garnitur na ślub, ale czuje się jakby jechał na pogrzeb. - Co ty opowiadasz? - zaprotestowałam. Odparł, że ojciec prędzej na mój pogrzeb przyjedzie niż na ślub. Tata nie mieszkał z nami, odszedł do innej kobiety. 

Pani Hanna podświadomie czuła podobnie. Gdy szyła suknię na wesele, nie wiedziała dlaczego, ale nie mogła się skupić i co chwilę przerywała pracę. 

Władza ukrywała prawdę

Feralnego dnia po pracy Marian Sawicz wypożyczył służbowego żuka z Miejskiego Zarządu Budynków Mieszkalnych, gdzie pracował. Pojechał po świniaka na swoje wesele. Gdy wrócił umieścił „zdobycz” w komórce przy domu i wpadł na chwilę do mieszkania, by oznajmić siostrze, że nie zostanie na obiedzie, ponieważ musi natychmiast odstawić samochód do bazy. Coś zje w barze „Słoneczny”, przy ul. 1 Maja. Nie wrócił do domu jak się umówili. Rodzina była zaniepokojona, ale jeszcze nie przeczuwała nic złego, do czasu wizyty zdenerwowanego sąsiada. 

Powiedział, że Marysia zastrzelili przed barem. Widział jak milicjant wyjmował mojemu bratu portfel i dokumenty

- wspomina Hanna Janowska.

Fot. autorki

Wtedy razem z matką wyruszyła na poszukiwania. Nie znalazły ciała przed barem „Słoneczny”. Potem udały się do szpitala, gdzie nikt nic nie wiedział o Marianie. Było już bardzo późno gdy wracały do domu. Obok siedziby Milicji Obywatelskiej, przy ul. Armii Czerwonej (dziś Królewieckiej) zauważyły sporo ludzi. Tam jakiś milicjant zapewniał, że w Elblągu nie było żadnych ofiar śmiertelnych. Władza upierała się przy tym kłamstwie aż do wieczora 20 grudnia.  Jednak rodzina dowiedziała się wcześniej. 19 grudnia wujek Mariana i pani Hanny poszedł do prosektorium, gdzie pracował jego znajomy pan Jabłoński. Od niego dowiedział się strasznej prawdy, którą musiał przekazać najbliższym Mariana. Nie ma słów, by opisać rozpacz matki i jej dzieci. 

Władza zastanawiała się co zrobić. Podczas posiedzenia Egzekutywy Komitetu Miejskiego i Powiatowego PZPR w Elblągu  w dniu 19 XII 1970 rok padł pomysł, by pochować jeszcze tego samego dnia poza miastem, być może na cmentarzu w Gdańsku lub Gdyni. Alojzy  Ruszkowski, przewodniczący Prezydium Miejskiej Rady Narodowej proponował, aby pogrzeb zorganizować następnego dnia o 19.00 jedynie z udziałem rodziny. Stwierdził: "Sprawa ta wymaga gruntowanej analizy". W podsumowaniu dyskusji I sekretarz komitetu Władysław Skowron dodał, że kwestię trzeba ostatecznie załatwić następnego dnia z wykorzystaniem stanu nadzwyczajnego. Sugerował przewodniczącemu, aby skontaktował się z władzami wojewódzkimi. Ostatecznie zdecydowano, że pochowanie Marian Sawicza,w obecności rodziny odbędzie się po godzinie 20 na cmentarzu Agrykola.  

Pogrzeb jeszcze dziś w nocy 

Wieczorem przed godziną 20 do domu Sawiczów, przy ul. Szczyglej przyszło dwóch milicjantów. Załomotali do drzwi. Weszli, a potem zażądali ubrania Mariana na pogrzeb, który odbędzie się jeszcze tego samego dnia. 

W tym czasie bawiłam się na podłodze z czteroletnim bratem. Gdy wstałam schował się za komodę, bo się wystraszył. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że ten nieznajomy mężczyzna mnie zastrzeli. Mama krzyczała, właściwie wyła z bólu. Dobrze, że był wujek (brat mamy) zajął się pakowaniem rzeczy. Ja wyjęłam koszulę przygotowaną na ślub (prezent od chrzestnej). Do dziś nie mogę sobie darować, że zapomnieliśmy o bieliźnie

- wspomina siostra Mariana Sawicza. 

Ani matka, Józefa Sawicz ani jej córka Hanna nie były w stanie wziąć udział w pogrzebie. Pojechali: najbliższa koleżanka siostry Mariana, jej starszy brat, wujek, sąsiadka i ojciec, którego milicjanci zawiadomili osobno, gdyż  mieszkał przy ul. Freta.

Przebieg pogrzebu znam z relacji koleżanki. W pomieszczeniu gdzie stała trumna panował półmrok -  paliły się dwie świeczki i mała żarówka. Maryś był ubrany. Zauważyła ranę po kuli. Spostrzegła  znanego nam pana Jabłońskiego, pracownika prosektorium. Krótkie nabożeństwo odprawił ksiądz, o którym wiem tyle, że pracował w wiejskiej parafii pod Elblągiem. Tata bardzo głośno płakał, inni pewnie też 

- mówi ze smutkiem Hanna Janowska, z domu Sawicz.

Tym księdzem był 71-letni Jan Tomaszewski, od kilku lat mieszkał w Elblągu jako emeryt. W latach 1951–1965
proboszcz parafii w Tolkmicku. W ocenie pracowników Wydziału do spraw Wyznań był lojalny wobec państwa i aktywnie pracował w Zrzeszeniu Katolików „Caritas” w Gdańsku (do którego wstąpił dopiero w 1965 r.).Uchodził też za kapelana wojskowego w rezerwie (w stopniu kapitana lub podpułkownika), w latach 1938–1939 służył bowiem w tym charakterze na statkach Flotylli Pińskiej. Informacje o ks. Wiśniewskim pochodzą z książki "Grudniowa Kolęda". 

Hanna i Marian z ojcem Fot. archiwum rodzinne 

W pogrzebie nie uczestniczyła Alicja, narzeczona Mariana Sawicza. Nikt jej nie zawiadomił. Tak wspomina ten czas:

Byłam nikim, tylko narzeczoną ale jeszcze nie żoną. Płakałam bardzo, często chodziłam na cmentarz. Te tragiczne wydarzenia nie mogły pozostać bez wpływu na moje zdrowie, a w konsekwencji i dziecka, przecież byłam w trzecim miesiącu ciąży. W 1971 roku urodziłam córkę Violettę. Okazało się później, że nie rosła, a lekarze nie mogli rozpoznać co jej jest, dlaczego nie rośnie. Dopiero gdy dziecko miało 10 lat wszystko stało się jasne, ale było już za późno. 

Pierwszą wiadomość, jeszcze niezbyt konkretną, pani Alicja otrzymała, gdy mierzyła suknię ślubną. Syn krawcowej wbiegł z wieścią, że zastrzelili chłopaka. Wybiegła z mamą, która była razem z nią. 

Nie było już ciała. Została kałuża krwi. Potem oszukiwali mnie, że to nie jego zabili

- wspomina  Alicja Milczarska, z domu Haufa.  


Po pogrzebie nie tylko rozpacz, ale i wielki strach

W rodzinie Sawiczów panowała rozpacz i łzy, ale rodzice koleżanki, która była na pogrzebie z  przerażenia wpadli w panikę. Uważali, że ich córce grozi niebezpieczeństwo ze strony milicji lub władz, ponieważ dziewczyna brała udział w pogrzebie zastrzelonego. Przez tydzień ukrywali córkę na strychu. Wypuścili ją, gdy przekonali się, że nikt jej nie szuka. 

Mama Mariana Sawicza nie pogodziła się ze śmiercią syna. 

Nie mogłam wytrzymać... ten mamusi płacz rozdzierał mi serce. Mój własny ból i jeszcze ten mamusi płacz. Ciągle płakała, czasem tylko przysnęła, a gdy się obudziła znów płacz i wzywanie Maryś, Maryś. Opowiadała mi swój sen: śniłam Marysia, że Maryś niesie wodę i jest mu tak ciężko. Wytłumaczyła sobie, że jest mu ciężko, bo nosi jej łzy

- mówi pani Hanna.

Rodzina udała się na miejsce śmierci Mariana. Gdy tylko położyli kwiaty i zapalili znicze pojawili się milicjanci. Kazali jechać ze sobą na komendę. Tam zaprowadzili ich do dużej auli. Tak o tym opowiada Hanna Janowska: 

To była chyba sala wykładowa, mnóstwo stolików. Po trzech godzinach, a może nawet po czterech przyszedł milicjant wyższej rangi, nie wiem dokładnie, bo nie znałam się wtedy na tym. Tłumaczył nam, że przez te kwiaty i znicze mogą zginąć dalsze osoby, ponieważ prawdopodobnie rozpoczęłyby się rozruchy.

Marian Sawicz fot. archiwum rodzinne 

Władza w tragiczne grudniowe dni dążyła do zatarcia faktu morderstwa w pamięci mieszkańców Elbląga. Następnego dnia, 19 grudnia, w miejscu gdzie zginął  Marian Sawicz, młodzieniec położył kwiaty i zapalił znicz. Gdy zobaczył milicjantów wysiadających z "suki" zaczął uciekać. Słychać było repetowanie broni. Tłum przechodniów stanął wówczas w złowrogim milczeniu; milicjanci zostawili w spokoju chłopaka, ale podeptali kwiaty i zabrali znicz. Potem ktoś napisał na murze, że w tym miejscu 18 grudnia władza zamordowała człowieka. W jednym z meldunków milicjant odnotował, że 20 grudnia: „w miejscu gdzie zginął jeden z uczestników zajść ulicznych, dwie osoby przybyłe z innego terenu nawoływały do wzniesienia pomnika w tym miejscu, a niektóre osoby składały kwiaty”.  

Strzały i czołgi na ulicach 

Nie jest prawdą, że Marian Sawicz był uczestnikiem zajść ulicznych, został zabity gdy tylko wyszedł z baru, przy ul. 1 Maja. Jego życie przerwane zostało w ułamku sekundy. Oto relacja Ryszarda Konarczaka, bezpośredniego świadka śmierci kolegi:

Spotkałem Mariana przed barem „Słoneczny”. Nie zdążyłem się z nim przywitać się. Nasze wyciągnięte ręce nie zetknęły się, gdyż strzał spowodował upadek Mariana na plecy, a mnie rzuciło na lewy bok. Po chwili, gdy minął szok, patrząc na Mariana zauważyłem, jak z obu stron głowy wypływała obficie krew. Ja zostałem ranny w szyję.

Tak komentuje to tragiczne wydarzenie po latach: 

Miałem szczęście, że przeżyłem. Słabnąc przeszedłem na tył budynku, gdzie mieścił się bar. Dotarłem do klatki schodowej. Tam nieznana kobieta zatamowała mi krew z rany. Po kilku minutach przyjechała karetka pogotowia i pojechałem do szpitala, gdzie przebywałem do wigilii. 

Także inni  świadkowie potwierdzali, że Marian Sawicz nie był uczestnikiem zajść, a ludzie obecni na ulicy zachowywali się spokojnie. Stwierdzają, że strzały padły z przejeżdżającego prawdopodobnie milicyjnego samochodu, od strony ulicy Hetmańskiej w kierunku Placu Słowiańskiego. Nikt jednak nie widział twarzy zabójcy, m.in. Weronika Hajdamowicz:

przebywała na miejscu w chwili zabójstwa wraz ze swoim synem Michałem, który zauważył wychodzącego z baru swego znajomego (Sawicz) i zaczął się do niego zbliżać. W tym czasie od strony Hetmańskiej jechał samochód typu „gazik”, odkryty na którym siedziało sześciu ludzi w mundurach. Świadek nie wie czy byli to milicjanci i nie potrafiła rozpoznać tych osób. Weronika Hajdamowicz usłyszała jednak serię strzałów z broni palnej. Świadek nie obserwowała samochodu w chwili gdy padły strzały. Kolega syna, który wychodził z baru padł na ulicę. Samochód nie zatrzymał się i odjechał wolno w kierunku Placu Słowiańskiego 

-  czytamy w ustaleniach Mirosława Rody, prokuratora Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.  

Z kolei Romuald Michałowski 18 grudnia 1970 roku szedł od sklepu Jubiler w kierunku baru. Według niego ulicą poruszał się samochód milicyjny typu Nysa z otwartymi drzwiami bocznymi. Widział wysuniętą lufę automatu (pistoletu maszynowego). Kiedy samochód przejechał obok baru padła seria strzałów. Potem zauważył leżącego na krawędzi jezdni i chodnika młodego mężczyznę. 

Andrzej Grzelak przekazał pani Hannie informacje, że:

wraz z innymi mężczyznami przenieśli ciało ciało kilkadziesiąt metrów pod pobliski Bank PKO, gdzie znajdowali się żołnierze ochraniający budynek.

Śmierć Mariana Sawicza widzieli nie tylko koledzy, ale i ludzie znajdujący się na ulicy. Zenon Perwenis, jeden ze świadków mówił autorce, że kobiety krzyczały zarówno te stojące w oknach, jak i te na chodnikach. Ci którzy przenieśli ciało z rozpaczą pytali oficera, dlaczego mundurowi zamordowali młodego i niewinnego człowieka? Dowódca zasalutował, i tłumaczył, że jego żołnierze nie strzelali, dostali bowiem rozkaz pilnowania banku. Ludzie nie rozumieli, przecież zabito człowieka, a broń ma tylko milicja i wojsko… Oficer wydał rozkaz: "Załoga do czołgu".
Od milicyjnej kuli zginął Marian Sawicz o godzinie 16.45, w  dniu osiemnastego grudnia, na ulicy 1 Maja w Elblągu w pobliżu ówczesnego baru "Słoneczny". Wiceminister MSW gen. Tadeusz Pietrzak około godz. 17.05 po wysłuchaniu meldunku elbląskiego komendanta powiatowego MO, o tym fakcie „przekazał pozdrowienia dla funkcjonariuszy MO, za prawidłową akcję”. Generał w 2014 roku został pochowany na Powązkach. 

Czołgi na Placu Czerwonym (dziś Plac Konstytucji) Fot. archiwum IPN  

W dniu, w którym został zamordowany Marian Sawicz, poczta, bank, skrzyżowanie ulicy 1 Maja z Hetmańską obstawione było czołgami. Sklepy zdemolowane, towar w nieładzie rozrzucony  po chodnikach. Na placu Czerwonym (dziś Konstytucji) organizowały się oddziały milicji. Demonstrowały siłę, objeżdżając kilkakrotnie ulice: 1 Maja, Plac Słowiański i Aleję Świerczewskiego (obecnie Armii Krajowej). Na ulicy 1 Maja unosił się i dławił przechodniów gaz łzawiący. Ludzie płakali, także z wściekłości, bezsilności, strachu i rozpaczy.  Co rusz wybuchała petarda, słychać było odgłosy strzałów.

Najsmutniejsza wigilia i Boże Narodzenie

Po kilku dniach od tragedii w rodzinie Sawiczów nastał trudny czas. Pierwsze święta bez Marysia. Spędzili je w domu przy ul. Saperów u siostry Józefy Sawicz, matki zamordowanego. Nie chcieli w tych dniach siedzieć w domu, w którym wszystko przypominało Mariana.  

Mój najstarszy brat przyszedł do nas na Szczyglą, a potem przyjechała taksówka. Wsiedliśmy: ja, mama i najstarszy brat i pojechaliśmy do mamy siostry na Saperów, mamusia całą drogę płakała, ani na chwilę nie mogła się uspokoić. Pamiętam dokładnie, że taksówkarz nie chciał wziąć od nas pieniędzy

- wspomina Hanna Janowska. 

Matka Mariana Sawicza nie była w stanie normalnie funkcjonować, leżała w łóżku aż do marca 1971 roku. Wtedy wyjechała na leczenie psychiatryczne do Fromborka. Po powrocie uspokoiła się. 

Pomimo całego swojego bólu Józefa Sawicz radziła córce, gdy i ją nerwica dopadła, by poszła do ogrodu i się czymś zajęła, z jej doświadczenia wynikało, że zwykłe pielenie ogródka może pomóc złagodzić ból. 

Mówiła mi: patrz na zielone. Mama miała już swoje lata, a całe pole potrafiła skopać. Ja prowadziłam dom, a mama zajmowała się tylko polem

- opowiada pani Hanna.

O godzinie śmierci Mariana przypomina zegar zatrzymany na godz. 16.45. Siostra nie może zapomnieć o bracie:

Tak mi go brakuje, łapię się na tym,  że marzę: Maryś chciałabym ci opowiedzieć to jak było, co przeżywam, co się wydarzyło w moim życiu.  Została pustka i żal. Maryś był rodzinny, dowcipny, lubiany, miał wielu kolegów.

Rodzeństwo Sawiczów przed domem na ul. Szczyglej. Fot. archiwum prywatne 

Siostra Mariana Sawicza nigdy nie pogodziła ze śmiercią brata.

Gdyby choroba to tak inaczej, niezależne od człowieka. Nie mogę zrozumieć, że ktoś potrafił zastrzelić człowieka, spokojnie odjechać i z tym żyć. Nie wyobrażam sobie, by on mnie przepraszał.

To boli, że z prawnego punktu widzenia nikt nie jest winien. Chcę żeby prawda była prawdą, żeby było wiadomo, że winien jest ten i ten. Ukaranie ich… nie będę zajmowała stanowiska. To prawda jest najważniejsza, bardzo bym chciała ją znać. 

Hannę Janowską boli nie tylko to, że podczas procesu (więcej czytaj tutaj) winnych zbrodni w grudniu 1970 roku nie skazano praktycznie nikogo, ale to, że proces odbywał się nie w Gdańsku, tylko w Warszawie, ponieważ oskarżeni tam mieszkają.

O takich jak ja, osobach pokrzywdzonych sędziowie jakoś nie pomyśleli. Mało tego. Po co jeździłam do Warszawy trzy razy? Dwa razy dowiedziałam się, że rozprawa została odwołana, a za trzecim razem sędzia odczytał  moje zeznania z poprzednich rozpraw w Gdańsku i pytał czy potwierdzam swoje słowa. Tak nie powinno być.  

****
Mija 50 lat od czasów, gdy Polak strzelał do Polaka, a winni zbrodni do dziś nie zostali ukarani. Nasuwa się pytanie: dlaczego zawiódł wymiar sprawiedliwości i to w wolnej Polsce? Czy do końca uda się kiedyś na nie odpowiedzieć? Winni nie zostali ukarani, więc istnieje zagrożenie, że ktoś uwierzy, iż  władza może bezkarnie zezwalać na użycie ostrej amunicji wobec protestujących, a nigdy nie zostanie ukarana, ani jej zbrojne ramię. 
Pozostaje więc tylko pamięć o tych tragicznych wydarzeniach, podczas których władza zamiast rozmawiać z protestującymi, rozkazała strzelać do nich swoim funkcjonariuszom.  

9
0
oceń tekst 9 głosów 100%