Komentarz. "Nie pędź tak, proszę, daj odpocząć..." czyli rzecz o franku
Wiele się ostatnio mówi o potworze, zwanym frankiem szwajcarskim i o tym, że pożera lub może pożerać nasze fundusze. Jak to robi? I dlaczego? Media podają, że wszystkiemu winien jest główny bank w Szwajcarii, odpowiednik naszego NBP. A apetyt franka na pieniądze wynika z tego, że dotąd sztucznie go hamowano, niejako powstrzymując od ekspansji na rynki zagraniczne.
Powiadają, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jak wobec tego rozumieć sytuację na rynku walutowym, w której głodny frank pochłania środki Bogu ducha winnych kredytobiorców? I kiedy wreszcie zaspokoi swój głód zysku? Analitycy rynku pieniądza przewidują, że frank przez pewien czas będzie się utrzymywał na poziomie 4 zł lub w porywach wzrośnie do 4,4 zł. Wielu z nas zapewne nerwowo reaguje na każde odchylenie franka w górę skali.
Powód jest wiadomy - kredyty walutowe. Kiedyś to banki same zachęcały do ich brania, innym razem znajomy usłyszał lub przeczytał, że kredyt w tej walucie to dobry pomysł. Na papierze owszem, ale rzeczywistość pokazała, że jest inaczej. Pokrzywdzeni kredytobiorcy organizowali się (i nadal organizują) w większe grupy, które wspólnie decydowały o przygotowaniu pozwu zbiorowego, celem odzyskania utraconych pieniędzy.
Czy elblążanie brali kredyty w szwajcarskiej walucie i w związku z tym boleśnie odczują wahania jego wartości?
Dalszą część tekstu można przeczytać na prywatnym blogu dziennikarza pod adresem: