Krynica Morska – kultowe miejsce dla wielu elblążan
fot. internet
Elblążanie są w niej zakochani od połowy wieku XIX. Wtedy to zaczęli odwiedzać tłumnie tę rybacką miejscowość, zamieniając ją szybko w renomowany kurort. Krynica Morska pozostała w naszych sercach do dzisiaj. Po wojnie wypoczywali tu nasi dziadkowie, rodzice, my sami. Jeździmy tu teraz z dziećmi, a bywa, że już i z wnukami.
Dla wielu elblążan to wręcz miejsce magiczne. Starsi z nich (nas!) dziecięce pobyty w tej nadmorskiej miejscowości wspominają z nostalgią
Jeździłem tu w latach sześćdziesiątych z rodzicami. Krynica nie była tak rozbudowana jak dzisiaj. Na przykład kawiarnia „Samantha” znajdowała się praktycznie poza granicami miejscowości, a dzisiaj jest prawie w centrum miasta – wspomina pan Łukasz, 56-letni elblążanin. Uwielbiałem chodzić z ojcem na lody i napój „Płynny owoc” do kawiarni „Meduza”. Nieco dalej na tej samej ulicy znajdował się istniejący do dzisiaj sklepik „Cepelii”, a jeszcze dalej najstarsza smażalnia ryb w Krynicy, do której wchodziło się po dość stromych stopniach. Wcześniej, z prawej strony, była księgarnia, za którą, idąc w głąb lasku, można było dojść do kawiarni „Maleńka”. Były tam wyborne rurki z bitą śmietaną – mężczyzna kontynuuje opowieść.
Pan Łukasz jeździł początkowo do ośrodka elbląskiej Spółdzielni im. Dzierżyńskiego, a potem do domu wczasowego browaru.
Ten pierwszy ośrodek, to było kilka domków zbudowanych z płyt paździerzowych. Za każdym razem, gdy jechaliśmy na wczasy, ojciec pakował do auta (enerdowski samochód P-70, poprzednik trabanta) składane łóżka i pościel. Nie można ich było zostawiać w domku, bo by zbutwiały. Warunki były spartańskie, ale wypoczywało się wspaniale. Później jeździliśmy do domu wczasowego browaru. Na owe czasu, początek lat 70., to był prima sort, jak się wówczas mówiło. Dwupokojowe apartamenty, ale... bez toalet. Za małą i dużą potrzebą chodziło się do jednej z dwóch toalet na kondygnacji - mówi mężczyzna.
Wtedy nie zwracało się jednak uwagi na takie niedogodności. Człowiek miał po prostu mniejsze wymagania. Zresztą wczasy były tanie jak barszcz, a pogoda rewelacyjna. No i byłem dzieckiem – dodaje nasz rozmówca.
Na plaży można było kupić lody i watę cukrową. Gdy się kąpałem zawsze patrzyłem na tzw komin, który krył się 200-300 metrów od brzegu w morskich falach. Starsi koledzy mówili, że to pozostałość po zatopionym niemieckim okręcie. Dla mnie to był symbol Krynicy Morskiej. Gdy kilka lat temu, po którymś z morskich sztormów, „komin” runął, zrobiło mi się bardzo przykro – stwierdza mężczyzna.
Pan Łukasz lubi nadal jeździć do Krynicy Morskiej. Zabiera też tam swoje dzieci. Ale czasami, na krótko, jeździ tylko sam.
Odwiedzam miejsca, które najmniej się zmieniły. Wtedy czuję się tak jak przed laty, choć rodziców od dawna nie ma już na tym świecie – w oczach mężczyzny pojawiają się łzy.
Chyba nie tylko on ma takie wspomnienia z Krynicy Morskiej.