› bieżące
07:13 / 24.04.2013

Media o Elblągu. Polityka pisze o elbląskim referendum

Media o Elblągu. Polityka pisze o elbląskim referendum

Prezydent Elbląga miał swoich ludzi, którym ufał. A ci mieli swoje aspiracje. I tylko rzeczywistość umykała ich uwadze. Skończyło się prawie jednogłośnym odwołaniem całej ekipy w referendum - pisze o elbląskim referendum tygodnik Polityka.

Prezydent był z PO. Działacze tej partii do ostatniej chwili starali się zniechęcić elblążan do udziału w referendum. Efekt był dokładnie odwrotny: w przeprowadzonym 14 kwietnia głosowaniu odwołany został nie tylko prezydent Grzegorz Nowaczyk, ale także cała rada, w której PO miała większość. Za odwołaniem prezydenta było 96,3 proc. głosujących, rady – 95 proc. Do urn poszły 24 tys. wyborców, czyli jedna czwarta uprawnionych.

Były już prezydent z dziennikarzami się nie spotyka. Wypoczywa. Tłumaczy się Witold Strzelec, jego doradca. Głównego źródła porażki upatruje w działalności portalu elblag24.pl – że zorganizował niespotykaną kampanię oszczerstw, pomówień, insynuacji. Wskazuje na wcześniejsze ciemne sprawki współwydawcy portalu (nielegalna zbiórka na chore dziecko, nierozliczenie się z pieniędzy). Podkreśla, że inicjatywa referendalna wyszła od trzech osób z Ruchu Palikota. Słowem: PO przegrała z kłamstwem i populizmem. Czy na pewno?

Elbląg przez 20 lat pozostawał bastionem lewicy. Przez trzy kadencje prezydentem miasta był Henryk Słonina (SLD). Ale w 2010 r. mieszkańców przekonano do zmiany – do świeżości, młodości, dynamizmu. PO przeciwstawiła 70-letniemu Słoninie (rocznik 1939) Grzegorza Nowaczyka (rocznik 1966), prawnika, ze studiami podyplomowymi z bankowości odbytymi we Frankfurcie nad Menem (a więc zna języki, potrafi się poruszać po świecie). Nowaczyk miał za sobą pracę marketingowca w elbląskim browarze i w mediach, a także doświadczenie samorządowe jako wójt gminy Elbląg, potem członek Zarządu Województwa Warmińsko-Mazurskiego. Gra w tenisa stołowego i ziemnego (ładny ozdobnik). W partii nie zastanawiano się specjalnie, czy się na prezydenta nadaje, co potrafi, a czego nie, bo nie za bardzo wierzono, że zwycięży. Ale wygrał.

Po objęciu urzędu, jak szef firmy, otoczył się doradcami; radni mieli na niego wpływ ograniczony. Po poprzednim prezydencie Henryku Słoninie nowa ekipa odziedziczyła rozpoczętą budowę dwóch mostów, zaawansowane projekty remontu dróg 503 i 504 oraz długi. Dziś miasto jest zadłużone na 300 mln zł (obligacje miejskie), ale Witold Strzelec podkreśla, że tylko 107 mln zł to zobowiązania zaciągnięte przez nową – i już byłą – ekipę. Janusz Nowak, szef elbląskiego SLD, przypomina: kiedy Słonina w końcówce swych rządów pchnął miasto w obligacje, zarówno radni PiS, jak i PO byli za takim rozwiązaniem i, paradoksalnie, tylko radni SLD głosowali przeciw. (Wyszło na to, że lewica jest zwaśniona – dodaje – co odbiło się na wyniku wyborczym).

Dziś zadłużenie sięga 57 proc. budżetu, przy ustawowej górnej granicy 60 proc. To oznacza, że środki unijne z nowego rozdania będą poza zasięgiem Elbląga. No bo skąd wziąć wkład własny, żeby je pozyskać? Miasto musi redukować wydatki. Dlatego w jednym okresie skumulowało się kilka podwyżek opłat. Najbardziej dotkliwa była podwyżka czynszów w mieszkaniach komunalnych o 100 proc. za metr kw. (złagodzona wprawdzie systemem ulg i dofinansowań). Do tego podrożała komunikacja dla tych, którzy korzystają z biletów papierowych. I jeszcze kompletnie rozkopano miasto. – Mówiłem Nowaczykowi: Grzegorz, załóż gumiaki, wyjdź na te drogowe wykopaliska, przeproś jako gospodarz – relacjonuje Antoni Czyżyk, były szef klubu radnych PO. – Ale jemu piarowcy podpowiadali, żeby pokazywał się tylko tam, gdzie jest sukces. Więc każdy z nas pozostawał przy swoim. Mimo zadłużenia i spinania budżetu (podwyżki czynszów, biletów), sobie nowa władza nie skąpiła.

Część piętra z gabinetami prezydenta i zastępców urządzono reprezentacyjnie za pół miliona złotych. Lider elbląskiego SLD ubolewa, że w tym roku Elbląg na dwa szpitale wyda 1 mln zł, a na promocję 2 mln zł. W 2012 r. miasto zafundowało sobie strategię promocji i logo – łączny koszt ok. 130 tys. zł. To logo nie przypadło do gustu mieszkańcom. Najczęściej kojarzy się im ze ślimakiem (złośliwym – z psią kupą). A miało sugerować ruch turbiny, energię, przyśpieszenie, takie turbodoładowanie. Umieszczono je na białej fladze. Gdy oflagowano ulice, znów był śmiech: komu to Elbląg się poddaje? Jako remedium na niezadowolenie z logo wymyślono konkurs.

Przedstawiono kilka propozycji w tym „ślimaka-turbinę”, internauci mieli klikać, co im się podoba. Niemal do końca konkursu prowadziła jedna z propozycji alternatywnych, a w końcówce szast-prast okazało się, że wygrywa „ślimak”. – Ludzie odebrali to jako prymitywną ustawkę – mówi Jacek Nowiński, dyrektor Biblioteki Elbląskiej. Rzecz działa się na Portelu – najstarszym i bardzo tu popularnym portalu. Portel dostał nagrodę od prezydenta. Niektórzy mówią dosadnie: stał się tubą.

Akcję referendalną zainicjowało pięć osób, w tym trzy związane z Ruchem Palikota (dwóch aktualnych członków, jeden były). Do komitetu zgłosiło się 16 osób – raczej nieznanych, nienależących do establishmentu. Gdy Komitet referendalny wynajął od miasta lokal w suterenie, aby zbierać podpisy, od razu zjawiła się kontrola. Wykryła „lewe” podłączenie z bliżej nieokreślonych czasów. Inicjatorzy referendum nie przystali na mandat karny. Więc do sądu trafiła sprawa o kradzież prądu. Dobre imię Komitetu Wolny Elbląg uratowała umowa najmu, z której wynikało, że za elektryczność płacą ryczałt, czyli nie mają interesu, by czerpać ją nielegalnie. Gdy o oskarżeniu o kradzież prądu dowiedziały się media, podpisów pod wnioskiem o referendum tylko zaczęło przybywać.

Proces o wystawianie tablic informacyjnych przez lokal jeszcze się nie zakończył. – Chciałem umieścić informacje na tablicach ogłoszeń w przestrzeni publicznej (w urzędach, na przystankach), ale mi odmówiono – opowiada pełnomocnik grupy inicjatywnej Kazimierz Falkiewicz (właściciel spółki z branży turystycznej i budowlanej, u Palikota do lipca 2012 r.). Chciał też zrobić spotkanie na jednym z placów. Odpowiedź: przez dwa miesiące nie ma wolnego terminu. A potem nic się tam nie działo.

Więcej w wydaniu tygodnika Polityka.

23
1
oceń tekst 24 głosów 96%