Media społecznościowe – obiekty bez zasad?
fot. Bartłomiej Ryś
Zdecydowanie łatwiej przychodzi nam krytykować, niż chwalić – takie stwierdzenie można wysnuć po kolejnym spotkaniu w ramach „Czajnika”, które odbyło się w miniony poniedziałek. Pod dyskusję był poddany temat szeroko pojętych mediów społecznościowych. Młodzi i „młodzi duchem” analizowali wady i zalety tego typu rozwiązań, z których korzysta dziś praktycznie każdy, kto posiada dostęp do internetu. Wnioski?
Temat „Co zrobisz dla lajka” okazał się tak szerokim pojęciem, że na te ostatnie zabrakło po prostu czasu. Był to jednak pierwszy „Czajnik”, w którym to prowadzący nie musieli zachęcać do dyskusji – ta posuwała się sama, uczestnicy spotkania sami zadawali pytania, odpowiadali na nie, niekiedy kłócili się i żywiołowo wymieniali poglądy. Była to z pewnością dyskusja na piątkę z plusem.
Z niej mogliśmy się dowiedzieć, że w szkołach temat mediów społecznościowych jest tematem zakazanym, na który się nie rozmawia. Z tym nie zgodziła się inna uczestniczka „Czajnika”, która zauważyła, że w szkole podstawowej i gimnazjum odbywają się godziny godziny wychowawcze poświęcone Facebookowi, Twitterowi bądź innej platformie społecznościowej. Co ciekawe, część (młodych!) osób dopytywała, czym jest np. Snapchat bądź Twitter. To doskonale obrazuje pęd dzisiejszego świata – nawet Ci młodzi niekoniecznie potrafią nadążyć za galopującym rozwojem Internetu.
Lwią część czasu dyskusji poświęcono na kwestii wad i zalet mediów społecznościowych. I jeżeli z tymi pierwszymi większego problemu nie było, to uczestnicy spotkania mieli już dość spory problem, aby wyróżnić zalety chociażby najpopularniejszego Facebooka. Zauważono, że jest to świetne narzędzie do reklamy, marketingu, promocji takich miejsc jak chociażby Mjazzga, w której to spotkania „Czajnik” zawsze się odbywają. To również doskonała droga, aby poinformować o różnych inicjatywach – tylko od nas zależy, czy tak naprawdę będziemy skupiać się na stronach typu „Hejted” czy naprawdę chcemy pokazać swoją twórczość szerokiemu gronu odbiorców.
Czy media społecznościowe ograniczają „prawdziwe życie”? Zdania są podzielone. Niektórzy uczestnicy stwierdzili najpierw, że nie korzystają np. z Twittera, a następnie zarzucili tej platformie mikroblogowej jakoby ograniczenie liczby znaków do 140 powodowało ograniczenie również wyobraźni danej osoby. Zwolennicy bronili „społeczniościówek” mówiąc, że od każdego z nas zależy, w jakim stopniu i co będziemy pokazywać w Internecie. Winę za taki stan rzeczy ponoszą więc sami użytkownicy a nie Facebook, który (jak słusznie zauważono) nie zmienił się znacząco na przestrzeni ostatnich lat.
Młodzi uczestnicy również słusznie zauważyli, że wiele osób jest zupełnie inna „na żywo”, a zupełnie inaczej prezentuje się w Internecie. Wisienką na torcie dyskusji było stwierdzenie, że żadne media społecznościowe nie są w stanie zastąpić prawdziwej dyskusji twarzą w twarz.