Morzu Bałtyckiemu grozi katastrofa ekologiczna
fot. elblag.net
O tym, że na dnie Bałtyku tyka chemiczna bomba z opóźnionym zapłonem wiadomo nie od dziś. Gdy po II wojnie światowej alianci przechwycili niemieckie arsenały broni chemicznej, zwycięskie armie, chcąc jak najszybciej pozbyć się śmiercionośnego problemu postanowiły ją zatopić.
Pierwotny plan - by dokonać tego na Atlantyku - okazał się zbyt kosztowny, więc wykorzystano Bałtyk. W kilku miejscach złożono kontenery, pociski, bomby, granaty i miny z rakotwórczym iperytem (gaz musztardowy), adamsytem (gaz łzawiący), śmiercionośnymi związkami arsenu, tabunu (gaz powodujący paraliże i drgawki), parzącym luizytem, chloroacetofenonem (środek łzawiący), białym fosforem (środek zapalający), czy kwasem pruskim (cyklon B).
- Wycieki są większe, niż przypuszczano. Pierwotne przewidywania mówiły, że nawet jeżeli chemikalia już się wydostają na zewnątrz, to będą obecne co najwyżej w odległości 3 m od zatopionych obiektów, tymczasem stwierdziliśmy ich śladowe ilości nawet w odległości 30 m. Problem trzeba rozwiązać - mówi dr. Jacek Bełdowski z Instytutu Oceanologii PAN. Szefował polskiemu zespołowi naukowców (z IO PAN, Akademii Marynarki Wojennej oraz Wojskowej Akademii Technicznej), którzy przez trzy lata - razem z kolegami z Niemiec, Szwecji, Finlandii i Litwy badał zatopioną w Bałtyku broń chemiczną (tzw. projekt Chemsea).
Naukowcy szacują, że jest jej ponad 60 tys. ton. Zalega nie tylko - jak sądzono do tej pory - w Głębi Gotlandzkiej i Bornholmskiej, ale także na dnie Głębi Gdańskiej i Rynny Słupskiej. Ślady iperytu znaleziono nawet u wejścia do portu gdyńskiego. Naukowcy zaobserwowali też, że w pobliżu zatopionych chemikaliów chorują ryby. U dorszy i małży stwierdzono uszkodzenia nadnerczy i DNA.
Alarmujące wnioski z badań opublikowano wiosną tego roku. Już wtedy resort środowiska obiecał pieniądze na projekt unieszkodliwienia tych substancji. I na tym się skończyło. Dochodzi do sytuacji, że naukowcy nie mają za co zbadać próbek.
- Staramy się łatać finansowe dziury, wyszukując różne programy unijne. To jednak uzależnia nas od terminów ich uruchamiania, w efekcie prace idą bardzo powoli - mówi dr Bełdowski.
Dlaczego resort środowiska nie potraktował tak poważnej sprawy priorytetowo. W imieniu ministra odpowiedział nam wczoraj Główny Inspektorat Ochrony Środowiska. Urzędnicy GIOŚ napisali w e-mailu, że współpracują w tym zakresie z innymi nadbałtyckimi krajami, a wyniki badań naukowców skłoniły ich do rozpoczęcia projektu "Pilotażowy system poszukiwania, oceny stanu technicznego i możliwości wydobycia amunicji chemicznej zatopionej w Basenie Gdańskim". - Obecnie badane są możliwości pozyskania środków na jego realizację - stwierdzili urzędnicy.
Oby znalazły się jak najszybciej, bo - jak ostrzegają naukowcy - nie można wykluczyć ryzyka wystąpienia większego wycieku przy naszym Wybrzeżu, a to mogłoby skutkować katastrofą ekologiczną.
źródło: metromsn.gazeta.pl