› bieżące
13:39 / 04.02.2013

Nieważne ile ma się lat. Z rakiem można wygrać. Dziś Światowy Dzień Walki z Rakiem

Nieważne ile ma się lat.  Z rakiem można wygrać. Dziś Światowy Dzień Walki z Rakiem

fot. Agnieszka Światkowska

Co trzecia osoba zachoruje, a co czwarta umrze na raka – takie dane przedstawia Światowa Organizacja Zdrowia. Dziś obchodzimy Światowy Dzień Walki z Rakiem. O tej trudnej walce zgodziła  się opowiedzieć Pani Marianna Szostek, która od trzech lat zmaga się z nowotworem jelita grubego.

Pani Marianna ma 74 lata i na pierwszy rzut oka nie widać, z jakiego kalibru wrogiem walczy. Jest żywa, pogodna, uśmiechnięta. Pomimo dwóch poważnych operacji i dających w kość chemioterapiach, ma w sobie tyle energii, że nie sposób to opisać. Niech ta historia będzie otuchą dla chorych i zachętą dla zdrowych do tego, by badać się częściej...

Wielki Tydzień 
- Strasznie zaczął mnie boleć dół brzucha. Myślałam, że to przeziębiony pęcherz albo „sprawy kobiece” - tak rozpoczyna swoją opowieść Pani Marianna. Potem doszły biegunki naprzemiennie z obstrukcją. Nie wiedziałam, co się dzieje.  Lekarze również długo szukali przyczyny - opowiada. Najpierw podejrzewano bakteryjne zapalenie nerek, na które otrzymałam serię antybiotyków. Nie pomogły.  W końcu lekarz rodzinny stwierdził, że należy zrobić badania, tyle że byłam tak słaba, że nie byłam w stanie dojść do szpitala. Poszłam najpierw do ginekologa. Na USG wyszło, że jest guz, tylko nie do końca można było stwierdzić, czy jest umiejscowiony w macicy czy w jelicie - wyjaśnia.  Szybko trafiłam na oddział, a było to akurat w Wielki Tydzień 3 lata temu. Od ręki zrobiono mi kolonoskopię, gastroskopię i wymagane prześwietlenia - kontynuuje. Wyniki przyszły dwa tygodnie później. Diagnoza była napisana po łacinie: adenocarcinoma tubulare mucinosum parietis intestini crassi, co w wolnym tłumaczeniu oznacza tyle co rak jelita grubego – opowiada dalej . Guz był umiejscowiony bardzo głęboko. Nie dochodziło to do mnie, że mam raka. Potraktowałam „to” raczej jak każdą inną chorobę. - Stwierdziłam, że „się wytnie i będzie spokój” - mówi Pani Marianna. Dla rodziny był to ogromny szok. Najbardziej przeżyła to moja córka. Widziałam jak bardzo się martwi, bo oprócz tego, że stwierdzono u mnie raka, to od jakiegoś czasu leczę się na cukrzycę, chorobę wieńcową i nadciśnienie tętnicze. Córka obawiała się, że operacja będzie zbyt dużym obciążeniem, że tego nie przeżyję.

Walki cz. 1
- W szpitalu spędziłam prawie tydzień.  W trakcie operacji okazało się, że rak zaatakował również część pęcherza moczowego (stąd moje bóle), jajniki i macicę. Usunięto więc wszystko, co mogło mi zagrażać. Podobno „gęba mi się nie zamykała”, jak się wybudziłam z narkozy – opowiada z uśmiechem. Bez przerwy coś mówiłam... Najtrudniejsze były pierwsze dni „po”. Osłabienie, stomia (red:chirurgicznie wytworzone połączenie między przewodem pokarmowym a jelitem ze skórą na brzuchu, umożliwiające wydalanie kału lub moczu ). I oczywiście chemia.  W moim przypadku tzw. dzienna. Jeździłam do szpitala, na dzień lub dwa i wracałam do domu. Źle to wszystko znosiłam, w pewnym momencie stwierdziłam, że to dla mnie zbyt ciężkie – tu Pani Mariannie załamuje się głos.

Nie bać się
- Na szczęście wytrzymałam – śmieje się. Córka mówi, że nie ma na mnie mocnych i ja też tak twierdzę. Nie mam zamiaru się nad sobą użalać i czekać na śmierć. Rak to choroba jak każda inna i nie należy się jej bać. Ile ludzi na świecie z tym walczy i daje radę? Ja też się nie poddam. Jestem pozytywnie nastawiona do życia, badam się, leczę, nie myślę o raku, staram się normalnie funkcjonować, na tyle, na ile jest to możliwe. Są gorsze choroby od raka – przekonuje rozmówczyni.

Powtórka. Rak nie daje za wygraną
Po dwóch latach nastąpiła wznowa i te same objawy. Bóle brzucha (takie jak do porodu), biegunki i wymioty. Nie mogłam nic zjeść – opowiada Pani Marianna. Zaraz wszystko lądowało w toalecie. Podczas badań kontrolnych okazało się, że w miejscu, gdzie wycięto nowotwór, urósł nowy guz z naciekiem. Pomyślałam sobie: No cóż... Trzeba będzie znowu wyciąć i dalej walczyć. W marcu ubiegłego roku przeszłam drugą operację. I co się okazało? Że rak zaatakował oba jelita: i cienkie i grube. Po drugim zabiegu dłużej dochodziłam do sił. Poza tym dostałam silniejszą chemię. W sumie 12 „kursów” (od kwietnia do października). Skutki chemioterapii też były bardziej dokuczliwe. Słabość, o utracie włosów nie mówię i zdrętwiałe nogi i dłonie. Do dziś nie mam pełnego czucia w stopach. Tak jakbym miała ciągle przemarznięte – pokazuje swoje dłonie rozmówczyni. Lekarze mówią, że to minie, ale potrzeba więcej czasu.

Wytrzymać tyle ile się da...
 - Mimo to żyję całkiem dobrze - przekonuje. Jak w każdej innej chorobie są dni lepsze i gorsze. Nie zadręczam się. Po prostu żyję, bo chcę żyć. - Sprzątam, chodzę na zakupy, sprawdzam się, na ile mnie stać – śmieje się. Wiem, że jak po każdej operacji organizm potrzebuje czasu, by doszedł do siebie. Wszystko wytrzymam, tylko nie chcę na brzuchu nosić worka... - stwierdza.

Skąd czerpię siłę do walki? Mam dobrego anioła stróża i wspaniałe dzieci, które mnie wspierają – mówi Pani Marianna.

- Niebawem kolejna kontrola (kolonoskopia i tomografia komputerowa). Staram się o tym nie myśleć, bo po co?

7
0
oceń tekst 7 głosów 100%