Niezłomny żołnierz mieszkał w Elblągu
Życiorysem Wacława Ługowskiego można obdzielić kilka osób. Historyk Waldemar Brenda napisał, że to jeden z konspiratorów kresowych: „gwarantujących, poprzez swoją determinację w walce z komuną, kontynuowanie wojskowego charakteru działalności Wolności i Niezawisłości”. Wcześniej w nowogródzkim okręgu Armii Krajowej Ługowski był dowódcą Oddziału nr 311 i komendantem Ośrodka „Łąka”, Szczuczyn. Pierwsze żołnierskie szlify zdobywał podczas wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku.
Wacława Ługowskiego, urodzonego w 1904 roku w Wilnie, weterana: wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, niepodległościowego podziemia antyniemieckiego i antykomunistycznego z lat 1939 – 1947, życie od początku nie rozpieszczało. Stracił ojca w wieku sześciu lat, a matkę w wieku 10 lat i sam musiał się o siebie zatroszczyć. Podjął pracę w słynnej hucie szkła "Niemen" w Brzozówce, niedaleko Lidy, koło Nowogródka. Pewnie nie walczyłby w Wojsku Polskim w 1920 roku, gdyby nie… wypadek przy pracy. Zranił się w nogę i kurował się u dziadków na wsi. Pozostali pracownicy na przełomie 1915 i 1916 roku zostali ewakuowani w głąb Rosji. Dwa lata później Polska była niepodległa. Jednak Wacław Ługowski nie zapamiętał wtedy euforii i entuzjazmu, ale nieco później. Tak opowiadał o tym autorce przed laty:
Wydarzeniem, które wywołało trudną do opisania radość było zdobycie Wilna przez wojska Józefa Piłsudskiego w 1919 roku
– mówiąc to pan Wacław nie krył wzruszenia.
Młodzi ludzie gremialnie wstępowali do wojska.
Miałem wtedy tylko 16 lat. Byłem więc za młody, ale dopiąłem swego. 9 maja 1920 roku zostałem żołnierzem gen. Lucjana Żeligowskiego
- wspominał przed laty.
Pomocny ogon konia
Radość z polskiego munduru i wolności nie trwała długo. 4 lipca 1920 roku z Berezyny ruszyła nawała sowiecka pod wodzą 27-letniego wówczas Michaiła Tuchaczewskiego.
Na zachód. Po trupie białej Polski wiedzie droga do światowego pożaru
– pisał w rozkazie dziennym.
Na początku sukcesy miał on oszałamiające, mogły zawrócić w głowie. Polacy tylko wycofywali się. Zatem pierwsze doświadczenie żołnierskie siedemnastoletniego już Wacława były wpisane w klęskę. Najbardziej zapamiętał on ciężką przeprawę swojego oddziału przez Niemen w okolicach Grodna.
Wstyd się przyznać, ale nie umiałem pływać. Chwyciłem się mocno końskiego ogona i ten sposób bezpiecznie dotarłem na drugi brzeg
– opowiadał z uśmiechem. Bywało, że żołnierze nie mogli nawet wycofywać się zwartymi oddziałami. To właśnie przeżył Wacław Ługowski.
Mieliśmy rozkaz samodzielnie pojedynczo dotrzeć do Różana, gdzie był punkt zborny. A potem małymi grupami do Nowego Sącza
– wspominał.
Przyjdzie czas zemsty
Wobec bezlitosnych faktów niektórzy uważali, że zwycięstwo może nigdy nie przyjdzie. W tej sytuacji nastroje w polskiej armii nie były najlepsze. Jednak pan Ługowski doświadczony przez życie wiedział, że zwycięstwo jest pewne, tylko nie wolno załamywać rąk i byle było co jeść.
Pomimo klęsk ja i moi koledzy z oddziału wierzyliśmy, że przyjdzie czas zemsty
– podkreślał podczas opowiadania o swoim niełatwym losie.
Na razie w Nowym Sączu, gdzie czekaliśmy na nowe rozkazy, były kłopoty z aprowizacją. Mieliśmy tylko kukurydzę. Na śniadanie i kolację chleb z kukurydzy, a na obiad zupa kukurydziana. Marzyliśmy o czymkolwiek innym, byle nie kukurydza. Na próżno. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że lepsze to niż głód. Jakie to straszne uczucie doskonale już wtedy wiedziałem.
Wreszcie nadszedł dzień, na który wszyscy czekali. Batalion zwołano na plac alarmowy.
Dowódca przeczytał rozkaz gen. Żeligowskiego i zapytał kto chce walczyć o Wilno. Nawet ci, którzy nie pochodzili z Litwy nie mieli wątpliwości. Zapanowała ogólna radość. Byliśmy przekonani: będziemy walczyć i zwyciężymy
– opowiadał pan Wacław.
Gen. Lucjan Żeligowski
I tak został żołnierzem grupy „Bieniakonie” gen. Żeligowskiego.
Nikt nam nie mówił, że to jest bunt. Było dla nas oczywiste, że Wilno to polskie miasto i trzeba wykurzyć z niego najeźdźcę
- przekonywał z ogniem w oczach dziewięćdziesięcioczteroletni pan Ługowski. Żałował tylko, że nie brał udziału w walkach o Wilno, ale o gminę Mejszagoła.
Zawodowy żandarm...
Z wojska został pan Wacław zwolniony 22 stycznia 1922 roku. Nie oznaczało to jednak ostatecznego pożegnania z mundurem, ale najpierw zaczął chodzić do szkoły, w jednym roku kończył dwie klasy, bo w wieku 19 lat nie miał żadnego wykształcenia. W 1925 roku dostał wezwanie do wojska i znów był rekrutem.
To zabolało, nawet teraz po latach
– przyznawał szczerze i dodał: Pułkownik był wyrozumiały, przydzielił mnie instruktorowi, bym pomagał mu szkolić żołnierzy.
Wacław Ługowski w mundurze przedwojennego żandarma Fot. archiwum „Głos Żołnierza”
Pan Wacław kochał mundur. Zgodził się na służbę nadterminową i został zawodowym żołnierzem. Ukończył kurs podoficerski w Centrum Wyszkolenia Żandarmerii w Grudziądzu. Przez 14 lat pełnił służbę w miejscowościach północno-wschodnich kresów Polski. W „Głosie Żołnierza” z 1996 roku tak wspomina ten czas:
Zawodowy żandarm nie miał prawa chodzenia w ubraniu cywilnym, nawet poza służbą. Wszyscy do stopnia starszego żandarma włącznie (odpowiednik plutonowego) wychodzili na patrol z bronią długą. Pistolet i szabla przysługiwały dopiero wachmistrzowi.
Jak informuje wspomniana gazeta w momencie udzielania wywiadu był najstarszym żandarmem Rzeczypospolitej.
Niecałe dwadzieścia lat pokoju szybko zleciały. Mobilizacja i znów walka z wrogiem, na początek z Niemcami w Wojsku Polskim...
… a potem w Armii Krajowej Okręgu Nowogródzkiego.
Jego zdolności i dokonania szybko zauważyli przełożeni. Chociaż nie był oficerem tylko chorążym pod swoimi swymi rozkazami miał oficerów. Było to zgodne z rozkazem komendanta okręgu, który zakazywał przy obsadzaniu stanowisk dowódczych podejmować decyzje na podstawie tylko starszeństwa i stopnia:
należy kierować się charakterem, zdolnościami i faktyczną przydatnością na dane stanowisko.
Wacław Ługowski przyjął pseudonim „Burza”. Był dowódcą Oddziału nr 311, komendantem Ośrodka „Łąka”, czyli Obwodu Szczuczyn (jesień 1944 roku) i odpowiadał za wywiad.
Wacław Ługowski Fot. z książki Kazimierza Krajewskiego „Na ziemi Nowogródzkiej”
W drugiej połowie czerwca 1944 roku Wacław Ługowski przeszedł do partyzantki. Został adiutantem dowódcy VII batalionu 77 pułku piechoty AK. Pod koniec 1945 roku zmuszony na skutek sowieckiej infiltracji, ewakuował się za linię Curzona, na Białostocczyznę.
W szeregach Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość
Tam poznał Franciszka Potyrałę „Oracza”, który w październiku 1945 r. mianowany został na stanowisko zastępcy prezesa Inspektoratu Białostockiego Wolność i Niezawisłość, a na wiosnę 1946 roku – na prezesa. Uznał on, że najlepiej oprzeć się na konspiratorach kresowych, którzy znają realia walki z Sowietami. Jednym z nich był Wacław Ługowski już nie "Burza", ale „Stojan” i „Wojtek”. Stanął on na czele obwodu Pisz-Łuczany (dziś Giżycko). Został jednym z najbliższych współpracowników Potyrały. Nie było w tym nic dziwnego bowiem:
Będąc w drugiej połowie 1946 r. w zasadzie dowódcą już w pełni samodzielnym – „Oracz” opierał się w dużym stopniu w pracy konspiracyjnej, na konspiratorach kresowych gwarantujących, poprzez swoją determinację w walce z komuną, kontynuowanie wojskowego charakteru działalności WiN-u
- wyjaśnia Waldemar Brenda, historyk.
Okoliczności mianowania Ługowskiego na swoje pierwsze stanowisko w WiN były następujące. Gdy w październiku 1946 roku w Giżycku nastąpiła wsypa i część członków tutejszej organizacji znalazła się w areszcie UB, w następnym miesiącu inspektor Franciszek Potyrała „Oracz” skierował z Białostockiego na stanowisko prezesa WiN Wacława Ługowskiego.
Do stycznia 1947 roku miał on kierować obwodem obejmującym powiaty Giżycko i Pisz (być może tylko część powiatu z Orzyszem, przylegającym do powiatu Giżycko)
- zastrzega Brenda.
Ustalił on, że gazetki „Echa Leśne” oraz plakaty np. „WiN czuwa” docierały do Orzysza, co najmniej trzykrotnie od marca do lipca 1946 roku. Dostarczał je Wacław Ługowski „Stojan” mieszkającemu w Orzyszu Adamowi Boczkowi, który z kolei przekazywał je Bronisławowi Andruszkiewiczowi, a ten kolportował do kolejnych osób.
W dniach od 10 do 20 stycznia 1947 roku giżycka bezpieka rozbiła organizującą się miejscową placówkę WiN. Schwytała trzy osoby, które przyznały się do zamiaru przeprowadzenia kilku akcji likwidacyjnych Nie znamy okoliczności, w których właśnie 23 stycznia 1947 roku Wacław Ługowski przestał pełnić funkcję prezesa organizacji. Być może powodem były wspomniane aresztowania
- przypuszcza Waldemar Brenda.
Historyk Piotr Łapiński ustalił, że „Stojan” od 5 lutego do 28 marca 1947 roku pełnił obowiązki prezesa WiN w obwodzie Białystok.
Historycy: Kazimierz Krajewski i Tomasz Łabuszewski napisali, że w końcowym okresie Ługowski nominowany został na stanowisko prezesa obwodu WiN w Elblągu. Nie podali jednak szczegółów.
Na celowniku bezpieki
28 marca 1947 roku „Oracz” został odwołany ze swojego stanowiska. Położenie Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość z powodu m.in. osaczania przez bezpiekę było niezwykle trudne. Wacław Ługowski wobec beznadziejności sytuacji i zagrożenia aresztowaniem skorzystał z amnestii i ujawnił się 25 kwietnia 1947 roku w Warszawie. Jednak to nie przeszkodziło bezpiece aż do roku 1976 interesować się chorążym „Burzą”. Był rozpracowywany przez Komendę Powiatową Milicji Obywatelskiej w Braniewie w 1957 roku jako „były członek reakcyjnego podziemia AK”. Podejrzewano go o współpracę z angielskim wywiadem, ale niczego nie udowodniono i w 1959 roku materiały powędrowały do archiwum.
Na tym jednak nie koniec kłopotów pana Wacława. Funkcjonariusze bezpieki ustalili bowiem, że „kontaktował się w sprawach nielegalnych spotkań b. żołnierzy AK z figurantem (osobą rozpracowywaną – red.) Wasiewiczem Januszem (wł. Jan)”. Dopiero w 1976 roku stwierdzili, że zaniechał on „wrogiej działalności” i złożyli zgromadzone materiały w archiwum. Jan Wasiewicz pseudonim „Lew” to kolega z nowogródzkiej konspiracji, pełnił funkcję dowódcy 1. kompanii I batalionu utworzonego z oddziału partyzanckiego 301. W maju 1944 roku kompania została przeniesiona do VII batalionu, utworzonego z oddziału partyzanckiego działającego w ośrodku szczuczyńskim.
Ppor. Jan Wasiewicz drugi z lewej wśród kadry I kompanii I/77 pp AK Fot. z książki Kazimierza Krajewskiego „Na ziemi Nowogródzkiej”
Zanim Wacław Ługowski został elblążaninem zamieszkał w Braniewie. Z zatrudnieniem się w państwowym zakładzie były trudności, więc założył prywatną firmę budowlaną. Mieszkał przy ulicy Grzybowej i Długiej.
Wacław Ługowski wiele lat spędził w Elblągu. Utrzymywał kontakt z żołnierzami Armii Krajowej i ich rodzinami. Nie mógł pogodzić się z wydanym, przez Wojskowy Sąd Specjalny Armii Krajowej, wyrokiem kary śmierci, wykonanym na ppor. Wacławie Karwowskim „Burym” i jego żonie Konstancji Karwowskiej „Kotce”. Pan Wacław uważał, że jest błędny. Swoje argumenty przedstawił w referacie skierowanym do Komisji Rehabilitacyjnej w Warszawie, która uznała małżonków za niewinnych w dniu 4 stycznia 1985 roku.
Swoje wspomnienia przekazał dr. Kazimierzowi Krajewskiemu, autorowi książek o Armii Krajowej na kresach m.in. w „Na Ziemi Nowogródzkiej”, gdzie nazwisko Wacława Ługowskiego jest wymieniany18 razy. Dodajmy, że dr Krajewski jest laureatem naukowej książki historycznej 2015 roku za publikację „Na straconych posterunkach. Armia Krajowa na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej 1939-1945”.
Jeszcze przytoczmy opinię historyka Krzysztofa Tochmana. Uważa on, że Okręg Nowogródzki AK dysponował dobrze uzbrojonymi oddziałami partyzanckimi, które wykonały setki akcji zbrojnych przeciw Niemcom Sowietom i bandytom. Jednym z nich był oddział 313 dowodzony przez chorążego Wacława Ługowskiego „Burza”, ośrodek Szczuczyn.
Inny historyk Piotr Łapiński nie ma wątpliwości, że „elbląski” niezłomny jest niesamowicie ciekawą postacią.
Warto badać jego losy i publikować informacje o nim. Nie wszystko wiemy, ale mam nadzieję, że uda się uzyskać dodatkowe fakty na temat tego weterana wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, niepodległościowego podziemia antyniemieckiego i antykomunistycznego z lat 1939 - 1947
- mówi Elbląg.net Piotr Łapiński.
Patriotyzm to czyny, a nie słowa
Wacław Ługowski przeżył 99 lat. Na pytanie o receptę na długowieczność odpowiadał: „Bezczynność i wygodnictwo, a także obżarstwo zabija człowieka”. Do końca swoich dni był aktywny. Należał do Ogólnopolskiego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. O zaufaniu koleżanek i kolegów kombatantów świadczy fakt, że na jego osobiste konto, na działalność organizacji, wpływały pieniądze, z których sumiennie się rozliczał. Mawiał, że gdy umrze, nawet nagle, nie będzie problemu, tak dokładnie prowadził dokumentację.
Córka wypisze przekaz i pieniądze trafią do związku - wyjaśniał autorce przed laty. Prowadził korespondencję ze stoma osobami. Szczególnie ciepło opowiadał o listach Marii Klimowicz, lekarki ze Słupska, żonie oficera AK.
Były bardzo budujące, serdeczne i długie na kilka stron tekstu. Odpisywałem na maszynie, bo ręcznie jest mi ciężko pisać
- wyjaśniał. Jego ręce miały wyraźną fioletową barwę. To pamiątka po skutecznej ucieczce przed funkcjonariuszami NKWD podczas mroźnej zimowej nocy.
Przesyłał informacje o nowych ustawach dotyczących kombatantów i biuletyn informacyjny związku. W grubych zeszytach o twardych oprawach zapisywał każdy wysłany list i każdy przekaz pieniężny. Z dokumentacji wynika, że w 1997 roku wysłał ich dokładnie 1813 sztuk, a dziennie od czterech do nawet dwudziestu.
To nie wszystko, najważniejszą sprawą było ocalić od zapomnienia nieżyjących kolegów z konspiracji. W kościele parafii pw. Świętego Antoniego z Padwy w Warszawie wmurowano tablicę z nazwiskami, poległych, zamordowanych i zmarłych żołnierzy Okręgu Nowogródek AK. Było to możliwe dzięki Wacławowi Ługowskiemu i wspomnianemu już Januszowi Wasiewiczowi oraz ojcom Franciszkanom (Reformatom), prowadzącym parafię. Na tablicy jest upamiętnionych teraz 59 akowców.
Fot. parafia pw. Świętego Antoniego z Padwy w Warszawie
Pan Wacław nie zamykał się w domu. Zawsze uczestniczył w uroczystościach patriotycznych: 3 Maja, Święta Niepodległości, rocznicach: wybuchu Powstania Warszawskiego i powstania Armii Krajowej. Nie wyobrażał sobie, że mógłby nie przyjść. Nigdy nie używał wielkich słów. Mawiał: „tak trzeba, nawet, gdy się źle czuję. To oczywiste”. Wobec kobiet był szarmancki, ale nie było w tym nic sztucznego.
Wacław Ługowski na zdjęciu z autorką artykułu, w Elblągu przed pomnikiem AK, po obchodach rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego w 1998 roku Fot. archiwum autorki
Mottem życiowym por. (awans w wolnej Polsce) Wacława Ługowskiego była wierność ideałom, skromność i dotrzymywanie danego słowa. Nie lubił mówić o sobie i nigdy nie robił nic na pokaz. Słowa patriotyzm właściwie nie używał, bowiem, jak mawiał, tylko czynami można udowodnić miłość do własnego kraju. Jako przykład podawał powstańców styczniowych, którzy przed wojną cieszyli się wielkim szacunkiem. W 1922 roku z inicjatywy Józefa Piłsudskiego otrzymali nie tylko stopnie oficerskie (jak współcześni kombatanci), ale i pensje, chociaż Polska nie była bogata jak dziś. Wszyscy nosili specjalne mundury. Każdy żołnierz, a nawet generał, musiał oddawać honory weteranowi. Należy się to por. Wacławowi Ługowskiemu, szczególnie 1 marca w Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy „Wyklętych” Jeśli nie wiesz jak dojść do grobu na cmentarzu Dębica kliknij tutaj.
Fot. grobonet
Bibliografia
akta z archiwum IPN w Warszawie IPN BU 2911/1, IPN BU 2912/1
Waldemar Brenda „Zrzeszenie WiN na Warmii i Mazurach w latach 1946-47” w publikacji „Obszar Centralny Zrzeszenia WiN 1945-47” red. Tomasz Łabuszewski.
Krzysztof Tochman „Podpułkownik Stanisław Sędziak (1913- 1978) w strukturach WiN w publikacji „Obszar Centralny Zrzeszenia WiN 1945-47” red. Tomasz Łabuszewski.
Relacje ustne Wacława Ługowskiego z lat dziewięćdziesiątych
Kazimierz Krajewski „Na ziemi Nowogródzkiej”
Kazimierz Krajewski, Tomasz Łabuszewski „Życie po życiu – czyli zagadka śmierci Oracza”
Zbigniew Koźliński, Halina Ludwikowska „Na drogach swych”
Mariusz Krogulski „Najstarszy żandarm Rzeczypospolitej” w „Głosie Żołnierza”.