› bieżące
08:56 / 23.10.2014

O rzucaniu mięsem z sensem

O rzucaniu mięsem z sensem

fot. www.national-geographic.pl

Słowom, które w dawnej polszczyźnie używane były na porządku dziennym, dziś nadaje się nowe znaczenia. Dokonując tej osobliwej przemiany w jednej chwili wyposażyliśmy nasz język w narzędzia, które służą nam już nie tylko jako przecinki, przerwy w toku myślowym, ale również jako swoista broń przeciwko drugiej osobie.

W publikacji Alicji Fiedlerowej „Wulgaryzmu wpływ na urodę języka” czytamy, że „język potoczny jest pierwszym w kolejności wariantem języka, który przyswajamy, którego uczymy się jako dzieci i który później wystarcza nam do porozumiewania się w codziennych sytuacjach życiowych”. Nie powinien wobec tego dziwić fakt, że używają go wszyscy, przy czym dolna granica wieku, w którym zaczynamy używać wulgaryzmów, obniża się.

Wiele razy miałem okazję słyszeć, jak wracające ze szkoły dzieci używają słów wulgarnych. Zadawałem sobie wówczas pytanie, czy one w ogóle rozumieją sens tych słów. Wszyscy wiemy, że umysł dziecka jest chłonny niczym gąbka, dlatego też powinniśmy uważać na to, jakich słów używamy w ich obecności, czy to w gniewie czy w podekscytowaniu.

Nasze emocje mają tu olbrzymie znaczenie, gdyż sami wiemy, że czasem określenie „czuję się wspaniale” po prostu nie oddaje „wspaniałości” sytuacji, w związku z czym konieczne jest użycie słowa o silniejszym ładunku emocjonalnym. Z tego względu wybór pada na wulgaryzm, który najlepiej dookreśla to, jak bardzo wspaniale się czujemy. Dzieje się tak, bo - jak zauważają badacze z Uniwersytetu Wrocławskiego - „wulgaryzmy praktycznie potrafią zastąpić każdy czasownik, rzadziej rzeczownik”.

Wulgaryzmy powoli przyjmują funkcję słów, gromadzących w sobie wiele znaczeń, tak pozytywnych jak i pejoratywnych, co czyni z nich nieodłączny element codziennych rozmów, zarówno prywatnych jak i publicznych. Powoli dochodzi bowiem do stopniowego ich spowszednienia i zatracania się negatywnych konotacji, które im przypisywano.

Nie zmienia to jednak faktu, że używanie mowy potocznej przez dzieci (w tym właśnie wulgaryzmów) powinno się zwalczać lub w najgorszym razie łagodzić. Na taki pomysł wpadł Michał Rusinek, który napisał poradnik przeklinania dla dzieci. Proponuje on zamianę „dorosłej wersji” przekleństwa na „dziecięcą”, która z pewnością nie będzie budzić negatywnych skojarzeń i nie będzie uciążliwa dla ucha rodzica.

Dawniej, kiedy ktoś w towarzystwie lub publicznie użył wulgaryzmu, wywoływał ogólne poruszenie i zniesmaczenie, obecnie jednak dochodzi do takiej sytuacji, że to osoby, które nie przeklinają, należą do rzadkości a ich wypowiedzi, pozbawione wulgaryzmów, odbierane są niekiedy ze zdziwieniem.

8
2
oceń tekst 10 głosów 80%