Ostatni wizjoner Elbląga. Roman Niemyjski i sport
Na stadionie w Tolkmicku prawdziwe tłumy. Takich dawno tam nie widziano. Wszyscy czekają na wyjście piłkarzy Barkasu na murawę. Zanim jednak miejscowi ulubieńcy zaprezentują się w III lidze, zostanie wręczony puchar za wygranie w poprzednim sezonie niższej klasy rozgrywkowej. Ów puchar został przed główną trybuną wręczony prezesowi, sponsorowi klubu, biznesmenowi Romanowi Niemyjskiemu. Kto by pomyślał, że jesteśmy świadkami ostatniego takiego triumfu człowieka, który zasłynął na lokalnym i nie tylko sportowym podwórku.
Niedawno w Elblągu zmarł Roman Niemyjski. Nazywany przez wielu ostatnim tak znaczącym biznesmenem w Elblągu. Takim, który oprócz zatrudniania elblążan, i to za solidne wynagrodzenia, dawał im jeszcze coś, czego inni ani przedtem ani potem nie oferowali. To był sport. Ale nie szary, przeciętny czy na miejscową skalę. I nie trzeba było długo czekać na sukcesy.
Kim był człowiek, który miał plany i co najważniejsze nie bał się ich realizować? Znajdą się jego zwolennicy i przeciwnicy – jak w wielu przypadkach. Jednak to co zrobił dla miejscowego sportu jest do tej pory wspominane z szacunkiem.
Imię dla klubu
Jest rok 1990. Czas politycznych, ale i gospodarczych przemian. Absolwent Technikum mechanicznego w Elblągu, potem prestiżowej Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie, rezygnuje ze stanowiska nadsztygara (stanowisko kierownicze w górnictwie). Postanawia na własną rękę zarobić trochę pieniędzy i zakłada pierwszą firmę o nazwie Jeanette.
Nazwa pochodzi od imienia jego córki Żanety. Taki sposób nazewnictwa przypadł mu najwyraźniej do gustu. Dwa lata później, za kwotę około 100 000 zł, wydzierżawił sekcję żużlową upadającego klubu ROW Rybnik. Nowa sekcja brzmiała Jeanette. Od razu widać analogię do imienia córki. Klub jak na tamte czasy, pozyskał absolutną gwiazdę światowego czarnego sportu. W barwach zespołu z Rybnika występował Duńczyk Jan Osvald Petersen. Jakie miał sukcesy? Zdobył wszystko co mógł. Był drużynowym oraz indywidualnym mistrzem świata. Został najlepszym żużlowcem Danii.
- Trzy złote medale Pedersena w 1991 roku windowały go na szczyt i rokowały piękną karierę. Dwa kluby polskie biły się o jego starty w sezonie 1992, padały wysokie kwoty, ostatecznie Niemyjski z Rybnika, który pompował wtedy w klub ambicje i pieniądze dopiął swego i wygrał rywalizację o duńskiego królewicza z zielonogórskim biznesmenem - czytamy na blogu Adama Jaźwieckiego.
Tutaj po raz pierwszy kibice zobaczyli, że gdy prezes Niemyjski chce osiągnąć sukces to angażuje się całkowicie w dany projekt. W tamtym sezonie Jeanette ROW jeździł w drugiej lidze. Awansował do Ekstraligi z pierwszego miejsca, ale po roku spadł. W 1994 roku po rozpadzie wielosekcyjnego ROW powstaje RKM Rybnik, który przejmuje sekcję żużlową.
Przede wszystkim piłka
Niemyjski zdecydował się wrócić do Elbląga. W 1993 roku założył wraz z żoną firmę Halex. Nazwa oczywiście pochodziła od imienia małżonki Haliny. Firma zajmowała się sprowadzaniem syberyjskiego węgla do kraju. Prosperowała bardzo dobrze. Niemyjski jednak nie zapomniał o miejscowych inwestycjach. Do głosu doszło jego zainteresowanie sportem.
- To był pasjonat sportu. Dużo wcześniej przed boksem w Elblągu zajmował się klubem żużlowym ROW Rybnik. Tam prezesowi się trochę nie udało. Wydaje mi się, że często rzucano mu kłody pod nogi - mówi Tadeusz Śmieciński, dawny kierownik bokserskiego klubu sportowego Halex. - Takiego biznesmena w Elblągu nie było, a czy nie będzie, to zobaczymy. To był przecież największy pracodawca w Elblągu. W 1997 roku, w chwili świetności zakładu, zatrudnionych było ponad 580 osób. Do tego jeszcze osoby współpracujące. Dlatego można powiedzieć, że liczbę ludzi związanych z panem Niemyjskim, trzeba liczyć w tysiącach. Już nie mówię o klientach.
Źródło: archiwum TV Elbląg
Prezes miał kilka ulubionych dyscyplin, ale jedną cenił najbardziej. - Wśród wszystkich sportowych pasji pana Romana, to znaczy boksu, piłki nożnej, zawodów hipicznych (jeździectwa) czy żużla, to właśnie boks osiągał największe sukcesy. Jednak w hierarchii sportowych zainteresowań prezesa był zdaje się na drugim miejscu. Oczywiście za piłką nożną, w którą angażował duże pieniądze – wyjaśnia. Proporcjonalnie do sukcesów było jednak odwrotnie…
Na prezesa nie gwiżdżą
- Byłem kierownikiem transportu i zostałem potem oddelegowany do kierowania klubem. Praca zaczęła się na przełomie lat 1996/1997. Wówczas klubem bokserskim w Elblągu była Renoma Start. Na walnym zgromadzeniu została podjęta decyzja o tym, by połączyć się z panem Niemyjskim. Powstał KSW Halex – opowiada Tadeusz Śmieciński.
- Muszę powiedzieć, że trzyletnia praca w klubie była mozolna. Trzeba było przygotowywać drużynę do spotkań, odbywających się co tydzień w Elblągu albo na wyjeździe. Musiałem często wyjeżdżać na turnieje. Sezon zaczynał się na wiosnę i trwał aż do późnej jesieni kiedy to wyłaniał się mistrz Polski. W lidze było 7 silnych drużyn.
Czy był hojny w dawaniu pieniędzy na sport? - Jak na warunki miejscowe, to zespół liczył się w kraju. Mieliśmy najlepszą paczkę. Walczyli w klubie dwaj bracia Sidorenko z Ukrainy. Na krótki czas byli inni czołowi zawodnicy z tego kraju, ściągaliśmy zawodników z naszego kraju. Przykładem był pięściarz Robert Gortat. Mieliśmy swojego czempiona Jacka Bielskiego.
Spotkania bokserskie cieszyły się pod koniec lat 90-tych dużym zainteresowaniem. Pięściarstwo to sport indywidualny, ale przez kilkadziesiąt lat ta dyscyplina kojarzyła się z ligą. Zmagania przyciągały rzesze kibiców. I to nie jest przesada. Teraz młodszym czytelnikom trudno jest uwierzyć, że na mecze bokserskie przychodziły tysiące widzów. Trudno było zdobyć bilety na ligowe spotkania.
- Na pewno prezesa kibice nigdy nie wygwizdali. Na hali przy ul. Kościuszki nie było głupich docinek, a w świecie fanów boksu różne sytuacje się zdarzają. Na mecze przychodziła cała sala kibiców – mówi Tadeusz Śmieciński.
Elbląg bokserską stolicą
Przed okresem Romana Niemyjskiego, klub z Elbląga nie zdołał wywalczyć mistrzostwa Polski. Za jego czasów udało się zdobyć szczyt tej dyscypliny.
- W 1997 roku pretendowaliśmy do brązu, ale nie udało się go zdobyć. W 1998 zdobyliśmy srebrny, a w 1999 złoty medal. Prezes wzniósł Elbląg na wyżyny boksu. Jeszcze nigdy przedtem klub z naszego miasta nie został mistrzem Polski. Za czasów prezesa ta niełatwa sztuka się udała.
- Prezes był bardzo zadowolony z sukcesów pięściarzy. Miał czym się pochwalić w swoim środowisku. Byłem na kliku takich spotkaniach gdzie dawało się usłyszeć gratulacje dla prezesa. Był na każdym meczu w Elblągu. Czasem jeździł na wyjazdy – wyjaśnia ówczesny kierownik klubu. - Przypomina mi się spotkanie na wyjeździe z Hetmanem Białystok. W 1999 roku wygraliśmy mecz, a przecież tamtejszy ring był niezdobyty, to była twierdza.
Klub był dobrze zorganizowany a zawodnicy otrzymywali pokaźną wypłatę. – Za zdobycie tytułu były odpowiednie gratyfikacje. Niektórzy zawodnicy byli zatrudnieni w Halexie, albo w innych firmach. Każdy swego pracodawcę chwalił. Zawodnicy nie mogli narzekać. Zarabiali niemałe pieniądze. Klub prezesa Niemyjskiego dbał o to, by wszystko było jak najlepiej zorganizowane – zaznacza Tadeusz Śmieciński.
Państwo zabrało marzenia
- Władze miejskie również były przychylne, z tym, że Elbląg nie zasłużył się zbytnim wsparciem. Na to nie pozwalał budżet miasta. Pan prezydent Henryk Słonina jednak trochę nas wspomagał, ale to nie były znaczne kwoty. Kontakty z miejscową władzą były zwyczajne. Przecież miastu musiało zależeć na osobie zatrudniającej kilkaset osób. Halex dobrze płacił swoim pracownikom, którzy wydawali te pieniądze w Elblągu. Wydaje mi się, że Halex był chlubą dla tego miasta – mówi.
W 1999 roku rząd ustanowił kontyngent ilościowy na węgiel sprowadzany z Rosji. To był poważny problem dla Halexu, który przestał być wypłacalny. To przełożyło się na kłopoty klubu.
- Przygotowywaliśmy się do sezonu 2000, gdzie w planach było zdobycie mistrzostwa Polski. Środki finansowe nie przepływały zgodnie z harmonogramem. Przeprowadziliśmy rozmowę z panem Romanem, który wyjaśnił, że nie posiada środków na wsparcie klubu. Musieliśmy napisać pismo do Polskiego Związku Bokserskiego, że nie przystępujemy do rozgrywek. Trener odszedł z klubu prawdopodobnie do Jaworzna, gdzie zdobył tytuł. To było dla nas ogromne rozczarowanie – mówi Tadeusz Śmieciński.
To nie były jedyne kłopoty dla prezesa. Firmy leasingowe zajęły tiry firmowe. Pracownicy żądali wypłat. Halex ogłosił upadłość w 2000 roku.
- Gdyby nie decyzje władz to pan Niemyjski mógłby zrobić więcej dla miejscowego sportu. Lokomotywa gospodarcza była już rozpędzona i zyskałby na tym również sport – wyjaśnia.
Miliony na Olsztyn
Zanim firma upadła, prezes zajmował się również finansowaniem Stomilu Olsztyn. Klub reklamował w Ekstraklasie jego firmę i otrzymywał za to pieniądze. Roman Niemyjski zainwestował w tamtejszą piłkę 4 miliony zł. Jednak zdaniem Niemyjskiego brakowało innych sponsorów oraz współpracy w klubie. Miał prawa transferowe dotyczące kilku zawodników jak np. bramkarza Zbigniewa Małkowskiego. Stomil w 2000 roku sprzedał go do Feyenoordu jednak pieniędzy z tego transferu prezes nie dostał. Musiał się rozstać z Olsztynem.
Lubił piłkę nożną zatem dlaczego nie zainwestował w Olimpię? - Były próby rozmów ze strony działaczy tego klubu. Wydaje mi się, że zabrakło chyba determinacji w namawianiu prezesa. Jednak pan Niemyjski zajmował się już przecież boksem, piłką nożną w Olsztynie czy jeździectwem, zatem tych pieniędzy mogło już nie wystarczyć na futbol w Elblągu – mówi Tadeusz Śmieciński.
Chciał znów zaistnieć
Puchar za wygranie w IV lidze oraz list gratulacyjny od władz powiatu
Sport usłyszał o Romanie Niemyjskim, gdy prezes przejął klub z okolicy, w której mieszkał. Mowa tutaj o Barkasie Tolkmicko. Zespół z tradycją, w małym miasteczku, gdzie można było zainwestować, miał zostać lokalną potęgą. I przez moment taką był.
– Na pewno był wielkim fanem futbolu. Interesował się klubem i angażował w jego działanie w bardzo dużym stopniu. Codziennie dzwonił i przez godziny rozmawiał z trenerem Adamem Borosem czy Heniem Wiśniewskim. Wierzył, że odbuduje swoją pozycję biznesową i zaistnieje w polskim sporcie tak, jak w czasach Stomilu. Końcówka IV ligi i początek III to był świetny okres. Zespół grał znakomicie. Prezes finansowo dawał radę - mówi jeden z pracowników klubu z Tolkmicka w tamtym czasie.
To był sezon 2012/2013. Zespół z trenerem Adamem Fedorukiem, potem Adamem Borosem, wygrał IV ligę. Przeciwników zostawił daleko za sobą. Z impetem awansował na wyższy szczebel rozgrywek. Klub zaczął być zauważany przez doświadczonych piłkarzy z Elbląga. Wszystko było profesjonalne. Zespół dysponował oryginalnymi strojami, jeździł na spotkania wyjazdowe w III lidze dzień wcześniej oraz dobrze płacił swoim zawodnikom, którzy woleli występować tam, niż w drugiej lidze. Na dodatek prezesowi zależało na promocji klubu w Internecie.
– Niemyjski chciał stworzyć nie tylko klub, w którym wszystko będzie funkcjonowało, jak w szwajcarskim zegarku, ale również sprawić by Barkas był najlepszym klubem Warmii i Mazur. Chciał również by strona internetowa Barkasu była wzorem do naśladowania dla innych, a w przyszłości stała się portalem internetowym, bogatszym w treść niż dwadozera.pl, by przyciągała uwagę kibiców Warmii i Mazur - dodaje.
Upadek
Barkas od pewnego momentu jednak stał się niewypłacalnym klubem. Na początku poprzedniego sezonu były pieniądze, jednak potem już zawodnicy nie dostawali wynagrodzenia. Trudno powiedzieć dlaczego. Faktem jest, że zespół się rozpadł. Z klubem rozstał się trener, starsi piłkarze narzekali na klub. W mediach sytuację opisywał Tomasz Sambor.
Klub chylił się ku upadkowi. W składzie zostali młodzi zawodnicy. Twierdza Tolkmicko po kilkudziesięciu spotkaniach bez porażki w końcu upadła. Zespół zajął przyzwoite miejsce w lidze, jak na beniaminka jednak musiał odpuścić grę na tym szczeblu ze względu na brak sponsorów.
Miasto również nie kwapiło się do pomocy tonącemu okrętowi ( w herbie klubu jest barkas, to łódź rybacka). To zadecydowało, że los klubu założonego w 1947 nie przedstawiał się najlepiej. Barkas wystawił na aukcję swoje miejsce w lidze, a z tego skorzystała Drwęca Nowe Miasto Lubawskie. W Tolkmicku miał występować zespół rezerw tego klubu z dawną nazwą Barkas. Jednak okazało się, że tego nie będzie i klub znika z piłkarskiej mapy. Zawodników młodzieżowych przejęła Concordia Elbląg i grają w klasie okręgowej.
Chciał pomagać ludziom
- Do drzwi prezesa pukali różni ludzie, nie tylko ze sportu. Były prośby ze strony biednych, którzy szukali u prezesa pomocy. Pan Niemyjski starał się pomagać z tego co wiem. On był czuły na takie sprawy – mówi Tadeusz Śmieciński. - Zainwestował w Barkas Tolkmicko bo mieszkał niedaleko tego miasteczka. Udzielał się w lokalnych sprawach. Nawet ks. proboszcz mówił, że pomagał naprawić dach kościoła – dodaje.
Roman Niemyjski był człowiekiem, który chciał stworzyć coś w naszym mieście. Inwestował na wielu polach. Od handlu zagranicznego, turystykę po sport. Człowiek o talencie biznesowym, dawał pracę setkom osób. Był lokalnym wizjonerem. Tacy ludzie napędzają miejscową gospodarkę. Wydaje się, że takiego elblążanina, działającego z rozmachem, to miasto chyba nie spotka w najbliższych latach.