Oszczędzać, czy nie? Oto jest pytanie
fot. www.wyborcza.biz
Dzień 31 października jest dniem wyjątkowym. Świętujemy bowiem dwa wykluczające się wzajemnie święta. Są to: Światowy Dzień Oszczędzania i Dzień Rozrzutności. Sytuacja, w jakiej znalazło się nasze województwo, chyba bardziej skłania nas ku pierwszemu z wymienionych świąt.
Wydawanie pieniędzy to nie lada sztuka
Światowy Dzień Rozrzutności, przez wielu uważany za jedno z najbardziej bezsensownych świąt w naszym kalendarzu, dla niektórych jest okazją do poddania się zakupowemu szaleństwu. - Trzeba umieć wydawać pieniądze- słyszałem, rozmawiając z ludźmi.- Rozrzutność jest w porządku, ale trzeba sobie wyznaczyć jakieś granice.
Co z tego, że wydamy majątek, skoro się zapożyczymy, a potem widmo spłaty pożyczonej sumy będzie nas prześladować? Takich pytań nie zadaje sobie jednak wielu ludzi, bowiem traktują zakupy (nawet te pozbawione sensu) jako sposób na życie, nieodłączny element dnia codziennego.
Kwestią sporną jest od pewnego czasu to, kto chętniej rozstaje się ze swoimi pieniędzmi- kobiety czy mężczyźni. Chyba każdy z mężczyzn był w sytuacji, gdy razem z dziewczyną, siostrą, koleżanką czy jakąkolwiek inną kobietą robił zakupy. Plan jest taki- „Kupimy tylko coś na obiad i wracamy”. Co się jednak okazuje?
Zakupy, które powinny zmieścić się do jednej reklamówki, rozrosły się do tego stopnia, że i druga reklamówka jest pełna. Dlaczego? Bo coś było akurat tańsze, z kolei inna rzecz na pewno też będzie przydatna. Oprócz tego w domu brakuje paru rzeczy, a w tym sklepie akurat były, więc zaoszczędziliśmy mnóstwo czasu na szukanie ich...
Teraz odwróćmy sytuację. To mężczyzna zarządza zakupy i udaje się do sklepu. Towarzysząca mu kobieta rozgląda się po półkach sklepowych, wyraźnie czegoś szukając. Mężczyzna jednak wie doskonale, co chce kupić i tylko na tym koncentruje swoją uwagę, mimo wymownych spojrzeń kobiety, wskazującej na pewien produkt.
Nierzadko mężczyzna sporządza listę, której się bezwzględnie trzyma: mleko, jajka, jakieś wędliny i ewentualnie ser. Nic więcej. Wie, ile co kosztuje i wie, ile może przeznaczyć na to pieniędzy. Coraz częściej sytuacja ulega jednak zmianie. Mężczyznom zdarza się być rozrzutnymi a kobiety coraz częściej są na zakupach opanowane i konkretne.
Grosz do grosza...
Ostatnimi czasy rozrzutność ustępuje miejsca oszczędności. Więcej uwagi poświęcamy naprawdę potrzebnym produktom, wnikliwie studiujemy ceny, by nie dać się niczemu i nikomu zaskoczyć. Znamy też praktyki, stosowane w wielu sklepach, które mają nas nakłonić do większych zakupów.
Nauczyliśmy się nie reagować na zapachy w drogeriach, piekarniach czy innych sklepach, wiemy bowiem, że są one przynętą na niczego nieświadomych klientów. Mamy również świadomość, że kiedy stajemy przed sklepową półką, na wysokości oczu i na wyciągnięcie ręki znajdziemy produkty droższe.
Badania dowiodły, że jesteśmy skłonni zapłacić więcej za produkt, do którego dostęp mamy najłatwiejszy, ale nie schylimy się po produkt tańszy, trudniej dostępny; duże znaczenie odgrywa tu wygoda. Zdobywając doświadczenie podczas licznych zakupów wiemy, że cena 4.99 zł i 5.00 zł jest w zasadzie taka sama, nie dajemy się bowiem „złapać” na promocję.
- Na zakupach nie jesteśmy rozrzutni, a rozsądni i konkretni. Nie każda nasza wizyta w sklepie kończy się od razu zakupem, potrafimy spędzić wiele godzin w sklepie, zanim zdecydujemy się podejść do kasy. Najwięcej kupujemy w sklepach odzieżowych - w nich aż 69 proc. wizyt kończy się zakupem. Pod pełną kontrolą swoje wydatki ma dziś z kolei 72 proc. odwiedzających centra handlowe, na impuls zakupowy pozwala sobie zaledwie 5 proc. - mówi Marta Drzewiecka, dyrektor marketingu Silesia City Center, w rozmowie z dziennikarzami serwisu interia.pl.
Źródło: interia.pl