› relacje
08:13 / 24.01.2013

Piekło życia, czyli "My, dzieci z Dworca ZOO" w elbląskim wydaniu. Recenzja nadesłana

Piekło życia, czyli

fot. Konrad Kosacz/elblag.net

W Teatrze im. Aleksandra Sewruka w Elblągu od 12 stycznia oglądać można najnowsze dzieło Giovanny’ego  Castellanos’a –  „My, dzieci z Dworca ZOO” – głośny tekst lat 70-tych ubiegłego wieku. To nie pierwsze spotkanie kolumbijskiego reżysera z elbląską sceną. Wcześniej zrealizował tutaj „Na pełnym morzu” (2005 r.), „Pamiętniki Adama i Ewy” (2007 r.) oraz „Ruski Miesiąc” (2010 r.).

Elbląski spektakl o nastoletniej narkomance to przykład teatru odartego ze złudzeń, bez zbędnej scenografii. Tu aktorzy grają ciałem i słowem. Każdy zna swoje miejsce i rolę. Scenografia, której twórcą jest Wojciech Stefaniak, od razu przywodzi na myśl skojarzenia z brudnymi, obskurnymi halami dworcowymi, czy też publiczną toaletą, czyli miejscami, które były kojarzone z narkomanami. Widzowie bombardowani są głośną, elektroniczną muzyką (Marcin Rumiński), spinającą całe przedstawienie klamrą, oraz tekstami wykrzykiwanymi przez aktorów wprost w twarze upatrzonych, potencjonalnych adresatów swoich słów - widzów. Tę interakcję widza z aktorem uznałabym za duży plus. Takie spektakle, w których zostaje zburzona tzw. czwarta ściana, niewątpliwie mają silniejsze oddziaływanie na publiczność. Widz, stając się uczestnikiem zdarzeń, nie czuje się już anonimowy, co zdecydowanie bardziej zmusza go do refleksji.

Warstwa aktorska to najmocniejsza część spektaklu. Tutaj na szczególną uwagę i docenienie zasługuje Natalia Jakubowska mierząca się z rolą Christiane. Warto wspomnieć, że dopiero niedawno dołączyła do zespołu. Powierzona jej rola była nie lada wyzwaniem dla młodej aktorki, o czym zresztą sama mówiła w jednym z wywiadów. Moich oczekiwań względem Christiane Jakubowska nie zawiodła. Od początku do końca żyła kreowaną przez siebie postacią, na jej twarzy niejednokrotnie rysowało się zmęczenie, bo wszystkie role wymagały od aktorów nie małej kondycji fizycznej, poza tym męczące były również od strony psychicznej. Równie przekonujące kreacje stworzyli pozostali aktorzy: Beata Przewłocka (Matka), Małgorzata Rydzyńska (Przyjaciółka), Piotr Boratyński (Detlef) i Marcin Tomasik (Hero). Wymowne gesty, odważne ruchy ciała, narkomańskie „odloty”, natężenie i barwa głosu – to wszystko budowało portret psychologiczny każdej z postaci, niejednokrotnie zwiększało również wymowę emocjonalną sytuacji scenicznej. W teatrze Castellanos’a słowo i ruch mają bez wątpienia największą wartość.

Ciekawy jest również sposób konstrukcji przedstawienia. Czas teraźniejszy przeplata się z przeszłością. Christiane zarówno uczestniczy w wydarzeniach, jak i wspomina, czy opowiada. Całość przypomina w pewnym sensie jej pamiętnik. Poszczególne sceny, jak puzzle, układają się stopniowo w kompletną historię, smutną niestety.

Warto powiedzieć parę słów także o samym tekście, wybranym przez reżysera, i jego adresatach. „My, dzieci z Dworca ZOO” mimo, iż napisane zostało w minionym wieku, jest tekstem wiecznie żywym. To nie ulega wątpliwości. Świat dookoła się zmienia, jednak problemy pozostają. Zamierzeniem reżysera było położenie nacisku nie na sam problem narkotyków, ale na motywacje do sięgnięcia po nie, na to, co „zmusza” przyszłych narkomanów do tego kroku. Powiem szczerze, że tutaj troszkę się zawiodłam, czegoś mi zabrakło. Często siedząc wśród widowni czułam się jak na lekcji z zakresu profilaktyki uzależnień, podświadomie słysząc – „Dzieci, nie sięgajcie po narkotyki…”, „Co was pcha w tę stronę?” No właśnie, co? Ten problem wydał mi się lekko przyćmiony, za mało wyeksponowany – problem braku autorytetów, chęci przynależenia i akceptacji w grupie rówieśniczej, brak samoakceptacji czy wsparcia w rodzicach. Było to widoczne, ale nie wiem czy na tyle mocno, by dotrzeć do widowni, na której przecież zasiadają przedstawiciele różnych pokoleń. Jeśli chodzi o adresatów spektaklu, to kierowany jest on głównie do młodzieży, ale również psychologów, pedagogów czy rodziców. O ile do tych starszych z pewnością dotrze, a przynajmniej do większości, o tyle w przypadku tych młodszych widzów, często w trudnym wieku, mam pewne obawy, a to z powodu elementów komicznych przeplatających sytuację sceniczną. Mnie wydały się one zbędne. Na widowni często słychać było śmiech, zwłaszcza licealistów i gimnazjalistów, ale co w tym dziwnego, jeśli nawet dorośli od niego nie stronili. Moim zdaniem to element niepotrzebnej dekoncentracji widza.

Spektakl, mimo powyższej uwagi o lekkiej nucie dydaktyczno-moralizatorskiej, niewątpliwie porusza i skłania do myślenia. Z czystym sumieniem poleciłabym go innym, może coś w nich drgnie, może na coś nie będzie jeszcze za późno… Na pewno nie jest to sztuka do oglądania jako przerywnik w nauce, czy sposób na zapełnienie popołudniowej nudy. To sztuka do aktywnej refleksji, bo przecież jak mawiał Novalis, „Teatr jest aktywną refleksją nad samym sobą”.

Autorzy: Herman Kai i Rieck Horst
Przekład: Ryszard Turczyn

Realizatorzy:
Reżyseria i adaptacja:   Giovanny Castellanos
Scenografia i kostiumy:   Wojciech Stefaniak
Muzyka:     Marcin Rumiński
Asystent reżysera:   Piotr Boratyński
Inspicjent/sufler:   Dorota Pietrusińska

Obsada:
Christiane -    Natalia Jakubowska
Matka -    Beata Przewłocka
Przyjaciółka -    Małgorzata Rydzyńska
Detlef  -    Piotr Boratyński
Hero  -    Marcin Tomasik
Premiera: 12 stycznia 2013

Autor: Iwona Dąbrowska

(materiał nadesłany, zamieszczony za zgodą autorki)

4
0
oceń tekst 4 głosów 100%