› bieżące
21:14 / 20.06.2015

Piotr Polk: Nie ma we mnie nic z Oresta Możejki [wywiad]

Piotr Polk: Nie ma we mnie nic z Oresta Możejki [wywiad]

fot. Ryszard Siwiec

Piotr Polk to znakomity aktor, który ma w swoim dorobku wiele ról serialowych, ale również filmowych. Grane przez niego postacie są charakterystyczne i nie sposób przejść obok nich obojętnie, o czym miał okazję przekonać się osobiście. Podzielił się z nami swoimi spostrzeżeniami odnośnie roli policjanta w serialu "Ojciec Mateusz". Rozmawialiśmy z nim jednak nie tylko o aktorstwie, ale także o jego drugiej pasji, jaką jest muzyka. Co go w niej urzekło? Zapraszamy do lektury wywiadu.

Czy pamięta pan swoją pierwszą serialową rolę? Jakie wiążą się z nią wspomnienia?

Moja pierwsza serialowa rola? Niech pomyślę… To było dość dawno. Zdaje się, że pierwszy raz zagrałem w serialu „Kuchnia polska” (miniserial polityczny, emitowany w latach 1991-1993 – przyp. red.) albo „Matki, żony i kochanki” (początek emisji w roku 1995 – przyp. red.). Grałem tam jakiegoś lekarza, zdaje się.

Pozostańmy jeszcze w temacie przeszłości. Jak wspomina pan dzień, w którym stanął po raz pierwszy na planie serialu? Czy praca w serialu różni się od tej w filmie?

Jedno i drugie to tak naprawdę film, praca odbywa się na planie filmowym. Różnica polega tylko na tym, że w serialu historia jest inaczej opowiadana, wątki są bardziej rozbudowane. Aktor nie wie tak do końca, co się stanie z jego postacią, co ją spotka. W bardzo krótkim czasie trzeba zrealizować bardzo dużo materiału. Co innego film. On jest, powiedzmy, bardziej komfortowy. Opowiadana jest inna historia, akcentuje się inne sytuacje i relacje między bohaterami. Pracując przy filmie aktor ma możliwość wykreować swoją postać od początku do końca, bo dajmy na to wie, jak się rodzi i jak umiera. Ma większy wpływ na kreowanie rzeczywistości, ze sobą w roli głównej i wokół danej postaci. Serial nie daje takich możliwości.

W jakich okolicznościach dołączył pan do obsady „Ojca Mateusza”?

Zaproponowano mi udział w tym serialu. Po przeczytaniu scenariusza historia wydała mi się niezwykle zabawna. Nawet rozmawiałem o tym z Arturem (Żmijewskim – przyp. red.), że to serial włoskiego formatu i nie wiadomo, jak zostanie „kupiony”. Myśleliśmy, że wyemitowanych zostanie 13 odcinków i się rozstaniemy. Chyba nikt się nie spodziewał, że serial odniesie tak duży sukces.

Grał pan w wielu filmach i serialach. Bardzo często postacie, w które się pan wcielał były charakterystyczne, rozpoznawalne. Może to mieć swoje dobre i złe strony. Czy zdarzyło się panu „oberwać” za to, co zrobiła grana przez pana postać?

Takie sytuacje są dla aktora bardzo częste, zwłaszcza dla tego, grającego w serialu. Produkcja ta bardzo często gości na ekranach, ludzie utożsamiają się z występującymi tam postaciami, nie chcą ich oglądać w innym serialu. Nie chcą widzieć dobrego w roli złego i odwrotnie, co jest w zupełnym kontraście dla naszego zawodu. Spotykałem się z wieloma różnymi reakcjami na mój widok. Dużo z nich było pozytywnych, zwłaszcza w odniesieniu do serialu „Ojciec Mateusz” i granego przeze mnie Możejki. Grałem też jednak mroczne postacie, które dawały mi dużo aktorskiej satysfakcji. One były narażone na różnego rodzaju docinki, a momentami nawet nienawiść. Wszystko dlatego, że niby coś komuś zrobiłem. Oczywiście chodziło o działalność postaci, w którą się wcielałem. Ale tego rodzaju ryzyko jest wpisane w zawód aktora. To naturalne, szczególnie w przypadku serialu, który „idzie” długo. Jeśli miałby kilka odcinków, widz by o danej postaci zapomniał. Co innego, gdy my  mu się systematycznie przypominamy przez wiele, wiele lat.

W jakich rolach najlepiej się pan odnajduje, a które stanowią dla pana największe wyzwanie?

Każda rola jest wyzwaniem. Nie mogę powiedzieć, że coś przychodzi mi zdecydowanie łatwiej. Niektóre role są znacznie bardziej wymagające. Wszystko zależy od podejścia. Nawet, jeśli będzie to tylko rola drugoplanowa czy epizodyczna, wymagać będzie ode mnie tego samego skupienia, tej samej energii wewnętrznej, identycznego przygotowania. Nie ma łatwo. Co innego w przypadku kolegów, którzy tylko „odcinają kupony”, bo dobrze im jest w jednej produkcji, która przynosi im konkretne apanaże, a jednocześnie nie wymaga od nich specjalnie dużego wysiłku. Ja do każdej roli podchodzę tak samo. Mało tego, po tych 180 odcinkach z Orestem w każdym z nich podchodziłem do swojej postaci tak, jakbym dopiero zaczynał ją grać.

Z pana biografii wyczytać można, że kiedyś żywo interesował się pan muzyką. Co zadecydowało o tym, że jednak wybrał pan aktorstwo?

Muzyka zawsze była wokół mnie, stanowiła swoisty dodatek. Nigdy nie byłem ukierunkowany muzycznie, że tylko tym bym się zajmował i niczym więcej. Wychowałem się w domu, wypełnionym muzyką, skończyłem szkoły muzyczne, nawet gram na instrumentach, ale muzyka to takie dopełnienie tego, czego brakuje mi w obecnym zawodzie. Muzyka to jedna ze sztuk, z którą uwielbiam przebywać, ale życia nie chciałem z nią wiązać i nie związałem. Bezpośrednio, bo pośrednio często sięgam w moim zawodzie do muzyki. Szczególnie po wydaniu dwóch płyt (w 2008 – „Polk in love” i w 2011 „Mój film" – przyp. red.) jestem bliżej niej niż kiedyś. Na pierwszym miejscu stawiam jednak aktorstwo, a dopiero potem muzykę.

Czy w najbliższym czasie będziemy mogli usłyszeć jakieś nowe piosenki w pana wykonaniu? Jakie są pana muzyczne plany?

Moje plany jeśli chodzi o muzykę wynikają tylko z jednej rzeczy. Oczywiście dużą rolę odegra tu czas, potrzebny na stworzenie nowej płyty, bo nie powstaje ona w magiczny sposób po pstryknięciu palcami. Tego czasu mam bardzo mało. Chodzi przede wszystkim o chęć opowiedzenia czegoś. Zaśpiewać i zrobić płytę dla samego faktu jej zrobienia moim zdaniem mija się z celem. Jeżeli już się za coś zabieram, szczególnie jeśli mowa o muzyce, muszę być przekonany co do słuszności i szczerości takiego przedsięwzięcia, co do jego intencji czy pomysłu. Jeśli tylko będę miał coś do przekazania, dowie się pan o tym jako jeden z pierwszych.

Wróćmy do serialowej roli w „Ojcu Mateuszu”. Ile z pana jest w Możejce, a ile Możejki jest w panu?

Chyba więcej jest mnie w Możejce, niż jego we mnie. Ja Możejkę ubrałem w swoje ciało, swój głos, twarz i również w swoje emocje. Możejko natomiast nie ubrał mnie, nie przywdziałem jego kostiumu. Nie stworzył też ze mnie zasadniczego faceta, czasem pozbawionego humoru. Nie jestem ani tak złośliwy, ani uszczypliwy. Nie trzymam też wszystkich krótko (śmiech) Nie, nic z tych rzeczy. Mnie jest sporo w nim, Jego we mnie – nie ma, i na szczęście.

Jak pan ocenia Festiwal Seriali Telewizyjnych, koncepcję tego wydarzenia?

To fantastyczna sprawa. Była jakaś nisza, jakaś dziura, która tylko czekała na wypełnienie. Były przeróżne festiwale, czy to filmów dokumentalnych, fabularnych, przyrodniczych itd. Serial, który jako gatunek na całym świecie odniósł ogromny sukces, a w stacjach telewizyjnych odgrywa coraz poważniejszą rolę. Wyczekiwano tego momentu, gdy ktoś naciśnie przycisk „start” i da zielone światło dla Festiwalu Seriali Telewizyjnych. To taki swoisty debiut tego festiwalu, ale wróżę, że organizatorzy zakochają się w tej swojej pierwszej idei i będą kontynuować to wydarzenie latami.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Ja również dziękuję.

 

27
2
oceń tekst 29 głosów 93%

Zdjęcia ilość zdjęć 51