› polityka
14:00 / 09.02.2016

Po pierwsze: pieniądze. Po drugie: dobro dzieci

Po pierwsze: pieniądze. Po drugie: dobro dzieci

Niestety, przyzwyczailiśmy się już do tego, że politycy nie zawsze liczą się z dobrem człowieka. Liczy się wyłącznie tzw. „przepychanka polityczna” i kwoty – to one, przynajmniej domyślnie, mają najbardziej oddziaływać na wyborcę. Dokładnie tak samo jest w przypadku sześcio- i siedmiolatków w kontekście proponowanej przez PiS reformy edukacyjnej. Platforma głośno krzyczy, że budżet Elbląga straci na tym 4 mln zł. Problem jest o wiele bardziej złożony i sprowadzenie go do poziomu finansów czy zwolnień wśród nauczycieli jest co najmniej nietaktowne. Największym poszkodowanym będą... dzieci.

Na konferencji prasowej zorganizowanej przez Platformę Obywatelską w nowej siedzibie w Elblągu, niestety, nie mogłem uczestniczyć z powodów zdrowotnych. Analizując jednak relację z tego spotkania w publikacji redakcji gazety portel.pl, można wypunktować kilka głównych wątków, które poruszyli politycy PO.

Po pierwsze: samorząd straci 4 mln zł na reformie edukacyjnej zaproponowanej przez PiS (rodzice będą mieli wybór, czy sześcioletnie dziecko ma zostać w przedszkolu, czy raczej powinno już iść do szkoły podstawowej). Dlaczego? Chodzi o subwencję: samorząd otrzymuje 5300 zł z budżetu państwa na dziecko szkolne, ale tylko 1300 zł na przedszkolaka. Zakładając, że około tysiąca dzieci pozostanie w przedszkolu, prosty rachunek matematyczny da wspomnianą kwotę rzędu 4 mln zł.

Po drugie: powstanie „luka” w edukacji. Skoro sześciolatkowie pozostaną w przedszkolu, to trzylatkowie nie znajdą w nim miejsca (mowa tu nawet o 450 dzieciach). Rozwiązaniem nie jest na pewno akcja promocyjna zaproponowana przez polityków PO (podali przykład Opola, gdzie miasto oferuje 1000 zł wyprawki dla rodzica, który zdecyduje się wysłać swoje dziecko do szkoły). Jeżeli nawet rodzice zdecydowaliby się na to, aby ich dzieci jednak poszły do szkoły w wieku 6 lat, to i tak za rok, we wrześniu, ponownie wystąpi taka sytuacja. Zjawisko „pustego rocznika” nastąpi prędzej lub później.

Po trzecie: zwolnienia. „Pusty rocznik” to brak pracy dla nauczycieli klas 1-3. Zjawisko będzie miało swoje odzwierciedlenie aż przez 12 lat.

Senator Wcisła zaznaczył na koniec, że rząd PiS obiecywał, iż reforma edukacyjna nie będzie miała wpływu na finanse samorządów. Zgadza się, lecz szkoda, że polityk zauważył wyłącznie problem natury finansowej. Reforma edukacji jest problemem wyjątkowo złożonym.

Wszystkie skutki reformy edukacji proponowanej przez PiS

Reforma proponowana przez partię rządzącą nie polega wyłącznie na tym, że rodzic będzie mógł podjąć decyzję o tym, czy jego sześcioletnie dziecko pójdzie do szkoły czy pozostanie w przedszkolu. Zjawisko „pustego rocznika” będzie najbardziej odczuwalne dla dzieci, które w tym roku szkolnym (wrzesień 2015) rozpoczęły w wieku 6 lat swoją edukację podstawową. Są np. w trzeciej klasie – nie ma drugiej, w piątek – nie ma czwartej. Przez cały cykl edukacji będzie ciągnęła się za nimi wspomniana „luka”.

Skupmy się teraz na gimnazjalistach, którzy rozpoczęli edukację w gimnazjach we wrześniu 2015 roku (obecnie są w pierwszej klasie). Po reformie, chcąc nie chcąc, bez względu na to, jak opanowali materiał, będą „przepychani” do kolejnych klas aż do momentu, kiedy skończą gimnazjum. Dlaczego? Ponieważ reforma zakłada również likwidację gimnazjów tzn. ich „wygaszanie”. Załóżmy, że dany młody człowiek-gimnazjalista nie opanował materiału z I klasy gimnazjum. Nie może zostać na jeszcze rok w tej samej klasie, bo za nim już... nic nie ma – gimnazja są likwidowane. Jest więc przepychany do przodu. Konsekwencje dla niego będą tragiczne w momencie, kiedy przyjdzie do szkoły średniej i zda sobie sprawę z tego, że nie opanował podstaw z gimnazjum.

Ośmioletnia szkoła podstawowa to również zmiana podręczników, ułożenia od nowa systemu edukacji. Wszelkie książki rodzice będą musieli kupić jako nowe – nie będzie możliwości odkupienia używanych od starszych kolegów i koleżanek.

Reformę krytykują wszyscy: „stary” system tzn. 3 klasy nauczania początkowego, 3 klasy nauczania podstawowego i 3 klasy gimnazjum funkcjonował dopiero od 16 lat. Patrząc na to, jak bardzo skomplikowanym elementem naszego życia jest edukacja i jak długoletni efekt ma każda dokonana w niej zmiana, „stary” system dopiero się „wdrożył”. Nauczyciele dopiero teraz przystosowali się do nowych warunków, nauczyli się radzić sobie z młodzieżą w gimnazjach (i z ich problemami), przyswoili programy nauczania.

Idźmy dalej: reforma ma również wpływ na nauczanie przyszłych nauczycieli i nauczycielek. Problem w tym, że sami profesorowie na uczelniach wyższych przyznają, że ciężko im cokolwiek powiedzieć, ponieważ rządzący jeszcze nie mają pomysłu na to, jak de facto system edukacji powinien funkcjonować po reformie. Wykładowcy zgodnym chórem potwierdzają, że taka reforma jest w obecnym czasie co najmniej „bez sensu”. Skoro więc do końca nie wiemy, jak będzie wyglądać edukacja po reformie, to jak szkolić przyszłych nauczycieli?

Zdecydowanie za szybko

Eksperci, wykładowcy, nauczyciele i rodzice – wszyscy powtarzają, że tak poważne zmiany w edukacji powinny być dogłębnie przemyślane, przeanalizowane przez ekspertów, a ich wprowadzanie „na szybko” spowoduje wyłącznie problemy. Najbardziej odczują je dzieci. Problem w tym, że politycy raczej tego nie zauważają – nie jest to tak medialne, jak liczby mówiące o tym, ile budżet straci.

Reforma to błąd, poważny błąd w wykonaniu partii rządzącej. Jej efekty, jeżeli zostanie wprowadzona, będą odczuwalne przez wiele, wiele lat.

 

2
0
oceń tekst 2 głosów 100%