› relacje
10:38 / 04.04.2013

"Przeciąć ten włosek może tylko ten, kto moje życie na nim zawiesił" - recenzja spektaklu Mistrz i Małgorzata

fot. Wiesława Czerniawskiego

„Przeciąć ten włosek może tylko ten, kto moje życie na nim zawiesił” – o spektaklu „Mistrz i Małgorzata” Teatru im. Aleksandra Sewruka w Elblągu.

Najczęstszym pytaniem, jakie ostatnio słyszałam było: „Proszę pani, a o czym to będzie?”. I w tym momencie pojawiała się chwila refleksji, że tak naprawdę nie wiem, od której strony „ugryźć” „Mistrza i Małgorzatę”. Nie da się przecież zaprzeczyć, że to arcydzieło literatury, ale ten argument jest raczej mało przekonujący dla współczesnej młodzieży. W czym ta powieść, a tym bardziej spektakl może ich zaskoczyć, zmusić do refleksji, zauroczyć. Nie jest banalną historią o miłości, jakich dookoła pełno. Nie sprzedaje taniej filozofii rodem z poradników dla matek, ojców, poszukujących czy pogubionych. Nie opowiada modnych aktualnie wątków czarnej magii, wampirów, opętań. A jednak już po próbie otwartej spektaklu nie przestawałam słyszeć – „kiedy pójdziemy zobaczyć całość?”. I można wiele czasu poświęcić rozważaniom, co tak naprawdę ujęło młodych i tych starszych widzów.

Nie jest to przecież historia łatwa. Rysowana przez Grigorija Lifanowa wymaga od widza uwagi, ale także i kontekstu literackiego. Wielu osobom nieznajomość powieści mogła przeszkadzać w zrozumieniu zastosowanych skrótów i konwencji scen. Nie da się jednak zaprzeczyć, że główną osią realizowanego z wielkim rozmachem spektaklu jest Woland doskonale wykreowany przez Marcina Tomasika. To ten, który przybywa z założenia jako zły. Z perspektywy osób, scen i czasu okazuje się być tym czyniącym największe dobro. W realiach komunistycznej Moskwy – zakłamanych elit, literatury na usługach systemu, łapówkarstwa urzędników, czy materializmu mieszkańców on jeden jest zupełnie niechcący wielkim wyrzutem sumienia. Z wielką elegancją i gracją pozbywa się niewygodnych i małych ludzi, obala stereotypy, obnaża ludzkie słabości. Jest doskonałym realizatorem teorii manichejskiej, że zło do istnienia potrzebuje dobra. Dlatego też czystość intencji i wielką miłość potrafi nagrodzić wiecznym spokojem. Coś co dla nas żyjących mogłoby być największą karą, staje się dla Mistrza i Małgorzaty wybawieniem od tego, co ludzkie, zawistne. Działania Wolanda przynoszą ukojenie także innym bohaterom – Piłat może porozmawiać z Ha-Nocri, Iwan Bezdomny znajduje swoją misję literacką. Nawet grzeszna Frida dzięki miłosierdziu Małgorzaty zostaje wybawiona od wiecznego potępienia.

Historia przenikania się dobra i zła, ich współistnienia nie ma nic wspólnego z walką człowieka o zbawienie. Po przeciwległych stronach reżyser stawia tchórzostwo (które kłuje nas w oczy przez cały antrakt) i miłosierdzie. Ostatecznie i one w postaciach głównych bohaterów dopełniają się. Od samego początku pojawienia się Wolanda na Patriarszych Prudach i rozmowy z Berliozem i Bezdomnym nic tak nie obraża szatana jak ateizm mieszkańców Moskwy i przekonanie literatów, że Jezus w ogóle nie istniał. Jeżeli bowiem (przywołując Kanta) byłoby to prawdą, istnienie Wolanda też można by było podważyć. Przenikanie się pierwiastków dobra i zła w sztuce jest nienachalne i podane z lekkim mrugnięciem oka. Śmiejemy się, gdy na przedstawieniu w teatrze prezentowana widownia „rzuca się” na spadające pieniądze, by zaraz zrobić to samo. Pod nosem śmiejemy się z ciężkiego poranka Lichodiejewa (w tej roli doskonały Tomasz Walczak), ale przecież nie tylko jemu takie się zdarzają. Grzechy i grzeszki bohaterów pokazane na widelcu na szczęście nie mają znamion moralizatorstwa. Ale przewinienia gości corocznego balu u Wolanda stawiają człowieka daleko poza kanonami godnego i uczciwego życia.

Pierwszą z rzeczy, jakie można powiedzieć o zrealizowanej przez Teatr im. Aleksandra Sewruka w Elblągu adaptacji, jest na pewno to, że mieliśmy szansę zobaczyć naprawdę widowiskowy spektakl. Z dużą konsekwencją i obłożeniem całej (a nawet trochę więcej) obsady aktorskiej, zastosowaniem bogatej scenografii, pięknych kostiumów czy wreszcie popisów kaskaderskich i prezentacji multimedialnych zobaczyliśmy naprawdę sporą dawkę wyśmienitego teatru. Aktorzy w większości poradzili sobie z rolami i kreowanymi postaciami. Niewątpliwie zachwyca ruch sceniczny szczególnie wypracowany wśród „trupy” Wolanda. Bardzo elastycznym krokiem lalki giętkością ciała i ruchem scenicznym zachwyca Andrzej Czerwiński jako Korowiow. Asasello grany przez Tomasza Czajkę doskonale odnalazł się w konwencji błazna. Te dwie najmocniejsze moim zdaniem w spektaklu postaci aranżują niemalże całą przestrzeń sceniczną, prowadzą akcje, w konsekwentny sposób spajają ze sobą poszczególne wątki. Leszek Andrzej Czerwiński i Tomasz Czajka to duet w tym przedstawieniu doskonały – role są mocno przemyślane i realizowane od pierwszej do ostatniej sceny.

Reżyserowi udało się, pomimo tego że spektakl jest dość długi, przytrzymać uwagę widza do samego końca. Sprowadzenie historii przede wszystkim do wątku Piłata i Jeszuego z zaznaczeniem koniecznych w Mistrzu i Małgorzacie scen to bardzo trafiony pomysł adaptacyjny. W pozornym chaosie osób, czasu i losów odnajdujemy jednak pewien porządek. Mamy spektakl szkatułkowy, powieść w powieści, teatr w teatrze, dwóch autorów (a może nawet trzech) opowiadających pozornie niezwiązanie ze sobą dzieje. W iście karnawałowym tempie poruszamy się od centralnego miejsca Moskwy poprzez mieszkanie Lichodiejewa i Berlioza i nagle jesteśmy świadkami rozmowy Piłata i Ha-Nocri. Potem już tylko szpital wariatów (przepraszam - klinika psychiatryczna) miejsce ukrzyżowania, bal i suterena zakochanych. Pomieszane losy naszych bohaterów układają się w historię ludzkości od początku skazanej na zmaganie się z namiętnościami, zdradą, tchórzostwem – tej kochającej dobro, ale częściej wybierającej zło. Jak w kalejdoskopie pojawiają się sceny komiczne i bardzo poważne – grane z pietyzmem i spokojem. Język bohaterów i muzyka nie porządkują akcji – przenoszą nas w rejony znane wyobraźni – książka pisana przez Mistrza to dzieło niepasujące do współczesnych jemu czasów. Tematycznie tak daleka do ateistycznie nastawionych krytyków, literatów i czytelników.

Małgorzata grana przez Martę Masłowską w pierwszym akcie rozbija dynamikę scen – obok autora, który przecież oddaje jednak głos bohaterom, stanowi jedyny pewny i statyczny punkt – obserwuje, nie rozsądza, szuka. Nie ingeruje w akcję, ale mocno wpływa na to, co się dzieje. Od samego początku, wiemy, że w jakiś sposób tylko ona może pokrzyżować Wolandowi plany. Może miłosierdzie postawić ponad własne potrzeby, pragnienie bycia z ukochanym poświęcić dla idei pomocy. Dlatego właśnie prosi Wolanda o ocalenie Fridy. Ten łańcuch postaci kierujących się dobrem przewija się od Jeszui, poprzez Mateusza, Iwana Bezdomnego (dwie postaci kreowane przez Wojciecha Rydzio), Mistrza i samą Małgorzatę. Idee głęboko ludzkie są tutaj postawione na pierwszym miejscu. Dlatego Piłat, dotykając głębi człowieczeństwa, nie może sobie poradzić ze swoimi obowiązkami – z jednej strony musi być lojalny, z drugiej wie, iż Ha-Nocri (w tej roli Piotr Boratyński) nie stanowi zagrożenia w politycznym tego słowa znaczeniu. Próba „załatwienia” sprawy inaczej też się nie udaje – i ostatecznie zostaje wielkim tchórzem na wieki. Ten sam pokrój człowieka reprezentuje Berlioz ze swoim zakłamaniem i poddaniem idei, jakiej ma służyć literatura i kultura. Dlatego każdy z nich potrzebuje mistrza, który wskazuje drogę. Pozornie z nauki najbardziej korzysta Iwan Bezdomny, kontynuując (tym razem z głębokim przekonaniem) dzieło poprzednika. W świecie, w którym nie wyzwala literatura, prawda, miłość tylko tchórze patrzą ze spokojem w lustro. Woland demaskuje ówczesną rzeczywistość wcale nie lepszą od naszej.

Na szczęście realizacja sceniczna „Mistrza i Małgorzaty” w reżyserii Lifanowa nie spłaszcza wymowy powieści, nie zubaża jej. W moim odczuciu może być inspiracją do zetknięcia się z arcydziełem, choć niewątpliwie i sam spektakl na to miano zasługuje.

 „Mistrz i Małgorzata” Michaił Bułhakow Teatr im. Aleksandra Sewruka w Elblągu
Przekład: Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski
Reżyseria i adaptacja: Grigorij Lifanow (Rosja)
Scenografia i kostiumy: Jerzy Rudzki
Muzyka: Jerzy Satanowski
Ruch sceniczny: Tomasz Tworkowski
Projekcie multimedialne: Damian Nowacki
Asystent reżysera: Teresa Suchodolska
Inspicjent/sufler: Katarzyna Kopeć 

Obsada:
Artur Hauke - Mistrz

Marta Masłowska - Małgorzata
Marcin Tomasik - Woland
Leszek Andrzej Czerwiński - Korowiow
Lesław Ostaszkiewicz - Behemot
Tomasz Czajka - Asasello
Teresa Suchodolska - Hella
Wojciech Rydzio - Bezdomny/Mateusz Lewita
Jacek Gudejko - Berlioz/Popławski/Kajfasz/Pacjent szpitala I
Grzegorz Wolf (gościnnie – aktor Teatru Miejskiego w Gdyni) - Autor
Piotr Boratyński - Jeszua
Jerzy Przewłocki - Poncjusz Piłat
Krzysztof Bartoszewicz - Doktor Strawiński/ Nikołaj Iwanowicz
Krzysztof Kolba - Rimski/ Bengalski/ Pacjent szpitala II
Mariusz Michalski - Nikanor /Pacjent szpitala III
Tomasz Walczak (gościnnie) - Lichodiejew/ Pacjent szpitala IV
Irena Adamiak - Praskowia Fiodorowna/ Płaczka I
Maria Makowska-Franceson - Pielęgniarka/ Kobieta roznosząca telegramy/ Płaczka II
Małgorzata Rydzyńska - Natasza/ Przechodzień I/ Tancerka z Varietes I/ Płaczka III
Anna Suchowiecka - Warionucha/ Przechodzień II/ Płaczka IV/Pacjent szpitala VI
Małgorzata Jakubiec-Hauke - Frieda/ Przechodzień III/Tancerka z Varietes II/ Płaczka
Natalia Jakubowska - Tofana/ Przechodzień IV/ Tancerka z Varietes III/ Płaczka VI
Maciej Subocz (gościnnie) - Szczurza Śmierć/Riuchin/ Zastępca Warionuchy/Pacjent szpitala V

Obsada spektaklu zostaje uzupełniona o następujące osoby:
Iga Zień, Mieczysław Hajduk, Mateusz Łobocki, Mariusz Stefaniak, Dariusz Bąk, Dariusz Kosiński

Premiera: 24 marca 2013

Dominika Lewicka-Klucznik

6
0
oceń tekst 6 głosów 100%