Przed premierą "Amadeusza"
W najbliższą sobotę w Teatrze im. Aleksandra Sewruka pierwsza premiera nowego sezonu artystycznego 2017/2018 - „Amadeusz” autorstwa Petera Shaffera, w reżyserii Pawła Szkotaka. Scenografię i kostiumy do tego spektaklu zaprojektował Jerzy Rudzki, wybitny polski scenograf i kostiumolog teatralny, tegoroczny laureat lubelskiego Festiwalu Scenografii i Kostiumów „Scena w budowie”, gdzie otrzymał Nagrodę „Złota Kieszeń” za najlepszą scenografię do przedstawienia „Punkt Zero: Łaskawe”. W trakcie przygotowań do premiery z Jerzym Rudzkim rozmawiał Janusz Salmonowicz.
Janusz Salmonowicz: Który to już Pana kontakt z elbląskim Teatrem?
Jerzy Rudzki: W teatrze w Elblągu pierwszy raz pojawiłem się już w latach osiemdziesiątych minionego stulecia. Och! Bardzo dawno. Taki jakiś musical dla dzieci Tadeusza Klimowskiego. „Za siedmioma strunami” chyba to się nazywało (reż. Marcel Kochańczyk). Już nie pamiętam nawet tytułu. O!. A potem to już tak poszło dalej.
JS: A więc Teatr Sewruka jest Panu znany. Dla scenografa, a także dla kostiumologa, wiedza o scenie, o konstrukcji sceny, o możliwościach technicznych sceny, o oświetleniu, jest wiedzą bezcenną, bo w pewnym sensie wpasowuje się Pan w konkretne miejsce, w konkretną przestrzeń. Czy przyjechał Pan tym razem do Elbląga z gotową koncepcją scenograficzną i kostiumową, czy tu na bieżąco będzie Pan rozwijał wstępną koncepcję?
JR: Są oczywiście różne możliwości i szkoły pracy, ale tu ponieważ Teatr znam dobrze, bo robiłem tu z dziesięć realizacji więc to nie jest mi obca scena. Przestrzeń i aktorów większość też znam. Kilka jest osób, których nie znałem osobiście, ale akurat widziałem je na zdjęciach czy w jakiś tam projekcjach, w każdym razie nie ma tu obcych. Oczywiście są takie realizacje, że one się tworzą tu i teraz, na scenie w czasie pracy z aktorami, ale przy tego typu repertuarowym Teatrze i przy tego typu literaturze, wygodniej jest mieć wcześniej koncepcję. To jest bardzo skomplikowane, bo w tym wypadku („Amadeusz” Petera Shaffera) są to stylowe kostiumy z epoki, które są bardzo pracochłonne dla pracowni krawieckiej, tych kostiumów jest dużo….i oparte są o konkretne postacie historyczne. Oczywiście w tej koncepcji, bo tak naprawdę można zagrać wszystko, można to zagrać w czarnych swetrach i dżinsach, ale my gramy to w krótkich spodniach, białych pończochach i krynolinach. A ze scenografią ta sama historia. To jest kwestia koncepcji wynikającej z pomysłu reżysera i z literatury, a raczej najpierw literatury, potem pomysłu reżysera. O tak bym to powiedział.
JS: Do „Amadeusza” jeszcze wrócimy. Ma Pan za sobą trudną do zliczenia ilość realizacji zarówno teatralnych jak i filmowych. Gdzie się najlepiej Pan odnajduje – w klasyce, bogatych strojach i scenografiach czy w twórczości współczesnej?
JR: Kreatywność można wykazać wszędzie, to nie ma nic wspólnego z tematem. Bardzo lubię takie kostiumowe zabawy, ale też wtedy, kiedy one mają jakiś sens, no bo żeby to nie była jakaś taka pusta forma zupełnie, to jest frajda oczywiście. Teraz jest troszkę trudniej, bo jakby zanika rzemiosło w Teatrze. Znaczy już nie ma takich fajnych rzemieślników, no rzemieślników przez duże „R” pisane, takich artystów jak tu w Sewruku na przykład - Hania, szefowa pracowni krawieckiej (p. Hanna Rokita), która jest po prostu genialną krawcową, szalenie fajną w pracy, zresztą wielu tu jest fajnych ludzi. Tak, że tu jest szansa, że to będzie fajnie zrobione. Natomiast jeśli chodzi o to czy współczesne czy nie, no to zależy od pomysłu, od tematu, od reżysera.
JS: W repertuarze Teatru Sewruka jest sporo spektakli adresowanych do dzieci. Co roku staramy się jeden taki tytuł prezentować. Czy lubi Pan przygotowywać scenografię i kostiumy dla najmniejszej i najmłodszej widowni? To jest jednak całkiem inna widownia.
JR: Tak, ale przecież dla dorosłych niektóre spektakle też są przecież bajkami. Ale tak, dla dzieci lubię, jest to bardzo fajne, zresztą tutaj robiłem, bo np. „Tajemniczy ogród” (Frances Hodgson Burnett, reż. Cezary Domagała), który nadal jest w repertuarze Teatru Sewruka, tam kiedyś „O dwóch takich co ukradli księżyc” (Kornel Makuszyński, reż. Cezary Domagała). Tak, od czasu do czasu robię, bo to jest fajne… Teraz, niedawno robiłem w Teatrze lalkowym, ot z rzadka, ale czasem robię… Ale bawi mnie Teatr lakowy tradycyjny, znaczy z tradycyjną starą animacją, który jest już, powiedziałbym, w zaniku, w odwrocie. Miałem taką, już nie będę mówił gdzie (śmiech), miałem taką historię, że raz robiłem spektakl w klasycznej takiej animacji lalek „jawajek”, które są bardzo trudne w konstrukcji, w robocie, bo to są takie lalki, które potrafią ruszać elementami twarzy, czyli na przykład mrugać oczami, brwiami, ustami, robić miny. To jest trudne w wykonaniu, a potem w animacji – czasami dwie osoby muszą taką lalką animować i przede wszystkim za parawanem. Bo chodziło mi o to, że sobie kiedyś powiedziałem, że pracę z żywym aktorem, w żywym planie mam w dobrych Teatrach dramatycznych, więc chciałbym z lalkami w dobrych Teatrach lalkowych i okazało się, że w tamtym Teatrze jest kilka osób po studiach na Wydziale Lalkarskim białostockiej uczelni (zamiejscowy wydział Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie) i oni nigdy jeszcze nie pracowali za parawanem. Dla mnie było to zaskoczenie!!! Oni potem odnieśli się do tego z entuzjazmem, raptem to im sprawiło dziką frajdę. Oczywiście mieli to na studiach, bo tam jest „jawajka”, to jest jeden z takich klasycznych typów lalki, tych takich podstawowych, takie abecadło, no a tu okazało się, że tego się już nie robi. Znaczy, oczywiście są Teatry, które robią, ale tak w większości już nie, o taka frajda, na którą głównie i najczęściej dzieci reagowały.
JS: Czy woli Pan projektować dla Teatru klasycznego w rozumieniu scena-widownia, czy taką samą frajdę sprawia Panu praca dla Teatru telewizji, a może projektowanie scenografii i kostiumów dla filmu?
JR: W filmie pracowałem mało i dość szybko zrezygnowałem, bo to było zbyt męczące i czasowo absorbujące. Pracować w Teatrze to frajda, bo masz efekt natychmiast, tzn. w przeciągu kilku tygodni, góra miesięcy. W filmie to trwa, jest inna hierarchia… No oczywiście są fantastyczne efekty w filmie, ale u nas dotychczas nie było za wiele takich możliwości finansowych. Tzn. powstawały genialne filmy scenograficznie, takie jak choćby „Pamiętnik znaleziony w Saragossie” w reż. Wojciecha Hasa, ale tam jest inna specyfika, to jest inny zawód. To są trzy różne zawody – scenograf filmowy jest inny, telewizyjny inny, a teatralny inny. Bardzo lubiłem pracować w telewizji, ale od dłuższego już czasu tego nie robię, bo teraz już zanikł ten typ Teatru, w którym ja pracowałem. To znaczy spektakle o specyfice telewizyjnej i dramaturgii inscenizowania. W tej chwili to są „mini filmy”, czy filmy tylko troszkę szybciej robione kamerą filmową, na jedną kamerę. Oczywiście różne efekty się przez to uzyskuje. Wtedy to był bardzo specyficzny rodzaj inscenizacji, plastyki, który jak to oglądam, moim zdaniem już nie istnieje. Więc się wycofałem. I w związku z tym w zasadzie już tylko Teatr.
JS: To wróćmy już teraz do „Amadeusza”. Czy realizował już Pan z Pawłem Szkotakiem jakieś spektakle?
JR: Nie. Spotkaliśmy się w Elblągu, w Teatrze Sewruka, pierwszy raz. Nas zetknął ze sobą Pan dyrektor Mirosław Siedler i wydaje mi się, że bardzo fajne porozumienie osiągnęliśmy. Jestem bardzo zadowolony z tego spotkania, nie chcę zapeszyć, ale już po pierwszych dwóch próbach czytanych, jak tego słuchałem, jak aktorzy czytali, jak reżyser (Paweł Szkotak) rozmawia z nimi, no to jestem bardzo dobrej myśli.
JS: No właśnie. Wydaje mi się, że musi istnieć pewna spójność między koncepcją reżysera i koncepcją scenografa, bo jeśli te rzeczy się rozminą to widz gdzieś to wyłapie. Czyli musicie się Panowie po prostu porozumieć.
JR: Po prostu dwóch facetów chce razem zrobić dobry spektakl. Tzn. zrobić w tym pierwszym etapie, bo jeszcze dojdzie Pani choreograf (Iwona Runowska), no tu jeszcze jest kompozytor, jak raz kompozytor genialny (śmiech), którego muzyki jest bardzo dużo w spektaklu. No ale porozumienie jest punktem wyjścia, inaczej nie ma sensu w to się bawić. Zdarzały mi się takie rzeczy, nie powiem, że coś się zaczęło rozchodzić w trakcie roboty i nigdy nie było, moim zdaniem, dobrego efektu.
JS: Na scenie gra aktor, ale także gra wszystko co go otacza – scenografia, kostiumy, światło, muzyka i ta spójność koncepcji wszystkich realizatorów spektaklu, a także pełne zrozumienie ze strony zespołu aktorskiego, dopiero daje ten pełny, wspaniały efekt artystyczny.
JR: Ależ oczywiście. To tak jak przy każdym preparowaniu czy gotowaniu, że użyję tu porównania kulinarnego. Jak są złe składniki to nigdy nic dobrego z tego nie wyjdzie, a jak są lepsze to zawsze jest szansa, że nie będzie zakalca.
JS: I tym apetycznym akcentem zakończmy naszą rozmowę. Dziękuję Panu bardzo.
JR: Dziękuję i smacznego.(śmiech)
Janusz Salmonowicz, Teatr Sewruka