Rozmowa z Mariuszem Patyrą
Mariusz Patyra, jeden z najwybitniejszych skrzypków wirtuozów młodego pokolenia. Zwycięzca słynnego, jednego z najbardziej prestiżowych międzynarodowych konkursów skrzypcowych – „Premio Niccolò Paganini” w Genui już 11 lutego zagra z Elbląską Orkiestrą Kameralną, a przed koncertem odpowiedział na kilka pytań.
Co sprawiło, że otworzyły się przed Panem drzwi do światowej kariery?
Punktem zwrotnym na mojej drodze było zwycięstwo na konkursie Paganiniego. Od tego się wszystko zaczęło. Udało mi się tego dokonać jako jedynemu Polakowi, to było moje marzenie z dzieciństwa, ale im byłem starszy, tym częściej o tym myślałem i stawiałem sobie za cel. Udało mi się.
Zaraz po konkursie pojawiła się masa różnych propozycji, kontakty, zaproszenia na koncerty. Jeździłem po całym świecie, z koncertu na koncert. Wszystko spadło na mnie jak lawina. Czas zleciał bardzo szybko i już 14 lat minęło od tej wygranej. Wygrana w konkursie nie sprawiła, że zacząłem inaczej grać. Zdałem sobie jednak sprawę jak wielka odpowiedzialność nade mną ciąży. Od tamtego czasu mam świadomość, że każdy mój występ muszę wykonać najlepiej jak potrafię.
Skąd czerpie Pan inspirację?
Największą inspirację czerpię z miłości do żony, której zawdzięczam ogromnie wiele i z miłości do naszych dzieci. To jest taka pozytywna energia, którą zawsze czuję jak jestem na scenie. Inspirację czerpię również z nieba, bo mam świadomość jakim wielkim talentem zostałem obdarzony.
Jestem świadomy, że robię to co kocham , czemu poświęciłem całe życie. Bycie solistą wirtuozem zawsze było moim marzeniem. Także to jest moje szczęście, moja inspiracja. Inspirują mnie też wszystkie chwile, które przeżyłem: piękne, smutne, tragiczne i szczęśliwe. I kontakt z Bogiem.
Jak narodził się pomysł na trasę koncertową Paganini Millennium Tour?
Pomysł projektu PMT powstał tak naprawdę w foyer hotelu Marriot przed lotniskiem w Warszawie. Bardzo miło to wspominam. Z Krzyśkiem Herdzinem pracowałem razem na kursach mistrzowskich. Później Krzysiek poznał mnie z producentem Jackiem Sylwinem. Krzysiek Herdzin napisał 13 aranżacji do utworów, które oryginalnie są napisane na skrzypce z towarzyszeniem fortepianu. Są to utwory bardzo efektowne, popisowe, wirtuozowskie, ale również przeplatane utworami wolnymi , kantylenami. W tym projekcie chciałem przedstawić Paganiniego jako wielkiego romantyka , bardzo wrażliwego na piękno ludzkiego głosu i piękny śpiew skrzypiec. Program jest bardzo różnorodny.
Co jest niezwykłego w utworach, które wykona Pan również w Elblągu, że znalazły się w programie koncertu? Jak zachęciłby Pan elblążanina do wysłuchania tego koncertu, który wykona Pan razem z Elbląską Orkiestrą Kameralną już 11 lutego?
To są pierwsze na świecie wykonania tych utworów z towarzyszeniem orkiestry kameralnej. Jeżeli ktoś, kiedyś robił jakieś aranże to na pewno nie na taką skalę. Te utwory są w większości bardzo znane i nabierają innej przestrzeni poprzez to, że są wykonane z towarzyszeniem orkiestry kameralnej. Ciekawy i zróżnicowany program – dla słuchacza będzie to wycieczka po Europie i różnych kontynentach. Każdy utwór pochodzi z innego kraju, w każdym utworze prezentujemy inny świat, inny obrazek. Na tych koncertach widownia nigdy się nie nudziła i jestem przekonany, że i tak będzie w Elblągu. Do tej pory z tym programem oficjalnie zagrałem 11 koncertów, po których zawsze były owacje na stojąco.
Czy któryś z koncertów w ramach tej trasy lub zachowanie publiczności utknęło szczególnie w Pana pamięci?
Wszystkie koncerty z Paganini Millennium Tour były wielkie i wspaniałe, uwieńczone sukcesem o jakim marzy każdy muzyk. Ludzie krzyczeli, bili rytmiczne aplauzy. Na pewno ważnym punktem był koncert w Filharmonii Narodowej w Warszawie. To jest jednak najważniejsza sala w Polsce. Odnieśliśmy tam wielki sukces. I do tego jeszcze ta piękna niespodzianka…
Opowie nam Pan o niej?
To był okres, w którym na miesiąc wyjechałem z domu. Grałem koncerty w Polsce i w Stanach Zjednoczonych. Koncert w Warszawie był ostatnim koncertem. Byłem przemęczony, bo takim wydarzeniom zawsze towarzyszyła masa emocji. Po koncercie stojąc na scenie odruchowo spojrzałem na lożę po prawej stronie, gdzie siedzieli moi przyjaciele i nagle zobaczyłem wśród nich moją żonę. Wiedziałem, ze jest w Hannoverze z dziećmi…To była taka kropka nad „i”, taka wisienka na torcie. Ten koncert był uwieńczeniem tej ciężkiej pracy i poczułem się bardzo spełniony. W dodatku niespodzianka: moja żona na koncercie. O niczym nie wiedziałem. Myślałem wtedy, że już piękniej być nie może. Paradoks polega na tym, że moja żona niezwykle rzadko może usłyszeć mnie na scenie.
W jednym z wywiadów napisał Pan, że największym Pana hobby jest wędkarstwo. Jak jeszcze spędza Pan wolny czas?
Wędkarstwo to moja wielka pasja. To hobby z dzieciństwa. Przez 13 lat mieszkałem na Mazurach, gdzie często, latem, siedziałem na pomoście i łowiłem ryby. Później wyjechałem… Edukacja, kształcenie - i wędkarstwo poszło w zapomnienie. Dopiero później, jak mój pierwszy syn się urodził znowu zacząłem łowić. Każdą wolną chwilę staram się spędzać na rybach. Lubię spędzać również czas w ogródku działkowym. To mnie też bardzo uspokaja.
Czy tęskni Pan za czymś polskim? Czy zamierza Pan wrócić do kraju?
Ja jestem człowiekiem, który dom nosi w sobie, gdziekolwiek jestem czuję się jak u siebie w domu. Jednak zawsze czułem się i będę się czuł Polakiem. Natomiast przyzwyczaiłem się do życia w Niemczech, już 19 lat tu mieszkam. Do Polski jest bardzo blisko i regularnie tu przyjeżdżam. Czas pokaże czy Hannover jest tym docelowym miejscem. Na razie jesteśmy tutaj i mamy święty spokój , który sobie wypracowaliśmy. Tęsknię i zawszę cieszę się jak ląduję w Warszawie na lotnisku. Zawsze miło jest wrócić do ojczyzny. Polską kuchnię uwielbiam nade wszystko. Mam dużo przyjaciół w Polsce, zawsze cieszę się na spotkanie z nimi, z rodziną. Aczkolwiek jak wracamy do domu do Niemiec, to czujemy, że to jest właśnie nasz dom.