Roznosiciel ulotek – wróg publiczny numer jeden
fot. Bartłomiej Ryś
Ulotki na klamkę czy też gazetki reklamowe w skrzynkach to obraz życia codziennego w miejskim bloku. Kampania wyborcza trwa, więc tych materiałów jest coraz więcej. A największe „baty” od mieszkańców dostają nie kandydaci, nie firmy drukujące i zlecające dystrybucję, a roznosiciele.
Temat by nie powstał, gdyby nie sytuacja, której ostatnio byłem świadkiem. Młody chłopak, lat maksymalnie szesnaście, roznosił ulotki jednego z kandydata po poszczególnych mieszkaniach. Wieszał je, zgodnie z umową, na klamce. Gdy wychodził z klatki schodowej wybiegł za nim starszy mężczyzna, który zaczął krzyczeć „wypier.... mi z tym (tu pada nazwisko kandydata), jeszcze raz Cię zobaczę to pożałujesz”. Chłopak, skruszony, podniósł ulotkę, którą został rzucony. I poszedł do następnej klatki.
Zagaiłem go, zaczęliśmy rozmawiać. Dostaje 30 zł za każde 1000 rozniesionych ulotek. Dziennie udaje mu się roznieść około 3 tysięcy materiałów reklamowych. W ten sposób dorabia, ma pieniądze na swoje drobne wydatki. Pracodawca kontroluje go wybiórczo odwiedzając klatki. Ulotki muszą, zgodnie z umową, trafić na klamkę, a nie do skrzynek. W innym przypadku nie dostanie pieniędzy.
Przyznaje, że sytuacja, której byłem świadkiem nie zdarzyła się po raz pierwszy. W „branży” pracuje kilka miesięcy, ale pierwszy raz roznosi ulotki wyborcze. Ludzie reagują różnie, choć przyznaje, że mało jest osób, które rozumieją, że to tylko jego praca. Po prostu dorabia i, jak sam mówi, „nie jest pasożytem i nie siedzi na pensji rodziców”.
Powyższy tekst publikuję więc jako swoisty apel. Pamiętajmy, że ulotkę można po prostu wyrzucić lub zostawić na skrzynce. Pamiętajmy również, że nie odpowiada za nią roznosiciel – on tylko wykonuje swoją pracę, za którą otrzymuje drobne pieniądze. Pamiętajmy również, że jeżeli tego nie zrobi, to nie zarobi – proste.
A warto pochwalać tych, którzy już za młodu są ambitni i starają się zarobić na swoje potrzeby.