Sekty – jest ich w Polsce ponad 300. Najsłynniejszą założył elblążanin
fot. internet
Choć sekty w Polsce nie są już tak wpływowe jak jeszcze kilka, kilkanaście lat temu, zagrożeń, jakie wiążą się z ich działalnością, nie można bagatelizować. Dzieci, którym wiecznie zestresowani i pochłonięci pracą rodzice nie poświęcają wystarczającej ilości czasu, rekompensują sobie ich nieobecność „przyjaciółmi” z internetu bądź ulicy. Część z tych „przyjaciół” to właśnie werbownicy do sekt.
Według szacunków, w Polsce działa obecnie 300 grup o takim charakterze. Najwięcej powstało ich w okresie schyłkowego komunizmu i pierwszych lat wolności – w okresie 1987-1996. Ułatwiały to stopniowo liberalizujące się przepisy prawne, które umożliwiały legalne funkcjonowanie nowych wyznań. W tym czasie wystarczało tylko 15 wyznawców, by zalegalizować sektę. Teraz próg ten podniesiono do 100 osób.
Gdy powstawał Zbór Chrześcijańskiego Leczenia Duchem Bożym ograniczeń takich jeszcze nie było. Sektę, popularnie nazywaną „Niebem”, założył elblążanin Bogdan Kacmajor. Urodzony w 1954 roku mężczyzna był typowym przywódcą – fanatycznym i charyzmatycznym, którego członkowie sekty uważali za wysłannika Boga, uzdrowiciela i cudotwórcę.
Sam Kacmajor był przekonany, że posiada absolutną moc uzdrawiania chorób poprzez „nakładanie rąk”, o czym miał dowiedzieć się od Boga w proroczym śnie. Chorych przyjmował od 1982 roku w Elblągu, a od 1984 w swoim gospodarstwie w Kruszewni koło Morąga. Po rozwodzie z pierwszą żoną i sprzedaży domu osiedlił się we wsi Majdan Kozłowiecki - w 1990 roku. Tam też powstał dom dla członków sekty (jego rodziny oraz kilkudziesięciu byłych pacjentów).
W Zborze nosił imię Nie. Jego kolejna żona przybrała imię Bo (ich imiona składały się na wyraz Niebo), a ich dzieci nosiły imiona tworzące ciąg: Niebo – Idzie (ur. 1987 r.), Do (1988 r.), Nas (1990 r.), Co Dzień (1992 r.), Nowe (1993 r.), Świtem (1997 r.). Dziewczynka o imieniu Mądrość urodziła się w 2000 r.
Wyznawcy Kacmajora żyli w Majdanie Kozłowieckim w praktycznie całkowitej izolacji od świata. Guru nie pozwalał im nawet na korzystanie z opieki medycznej i posyłanie dzieci do szkół. Ingerencja w życie osobiste była posunięta tak daleko, że mistrz przydzielał także członkom sekty mężów i żony oraz decydował o ich życiu seksualnym.
Niebo Kacmajora dzisiaj już nie istnieje. Działają jednak nadal inne destrukcyjne sekty. Wśród tych najgroźniejszych znajduje się Bractwo Zakonne Himavanti, które ma mieć ponad 20 tysięcy członków w naszym kraju. „Wyznanie” to czerpie z tradycyjnych religii hinduistycznych. Głosi reinkarnację, a jego wyznawcy zobowiązani są do wegatarianizmu.
Obcy jest jemu jednak charakterystyczny dla religii wschodnich pacyfizm. Guru sekty, Ryszard 'Mohan' Matuszewski, oskarżany był wielokrotnie przez byłych członków o zastraszanie. W okolicach ich domów pojawiać się miały także plakaty zawierające paszkwile, w tym także oskarżenia o pedofilię. To oskarżenie guru stosuje bardzo szeroko, obdarzając nim wszystkich, którzy nie są wobec niego przychylni. W 1999 roku został skazany przez sąd w zawieszeniu za groźby zdetonowania bomby na terenie klasztoru na Jasnej Górze.
Himavanti, podobnie jak Niebo, to nasz krajowy wynalazek. Przyjrzyjmy się niektórym innym sektom działającym w Polsce
W latach 90. pojawił się w Polsce Kościół Zjednoczeniowy Moona. Sekta ta, jak głosi, ma na celu zbudowanie Królestwa Bożego na Ziemi. Według guru tego „kościoła”, Chrystus nie dokończył swojej misji, ponieważ nie założył prawdziwej rodziny. Misję Jezusa kontynuuje więc założyciel sekty Sun Myung Moon, który ma być „prawdziwym Mesjaszem”. Ten „Mesjasz” stawał wielokrotnie przed sądem i był skazywany, m.in. za defraudacje i nielegalny handel pornografią.
Do jednej z najgroźniejszych sekt zaliczyć trzeba także Kościół Szatana. To stworzone w 1966 roku przez Sandora Antona La Veya w USA „wyznanie” działa głównie w Ameryce Północnej. Liczba jego członków w Polsce nie jest znana. „Wyznawcy” tej sekty wierzą, że światem rządzi zło i to ono zawsze zwycięża. Dlatego też należy czcić nie słabego Boga, ale silnego szatana. „Dekalog” tego „wyznania” głosi m.in., że należy okazywać mściwość wobec innych ludzi i że prawdziwe zadowolenie dają jedynie grzechy.
Bliżej nieznana jest także liczba członków sekty Christianie. Wiadomo jedynie, że działa ona głównie w największych polskich miastach. Naczelną prawdą Christian jest przykazanie: „Kto opuści matkę i ojca swego, będzie podwójnie wynagrodzony”. Grupa ma wybitnie antyspołeczny charakter. W swych działaniach często posuwa się także do działań przestępczych – uprowadzeń małoletnich.
U Christian obowiązuje wspólnota dóbr. Sekta wymaga od członków oddania na swoją rzecz całego posiadanego majątku – łącznie z mieszkaniem.
Rodzi się pytanie: jaki jest mechanizm tak całkowitego podporządkowania się członków sekt ich kierownikom. Metoda jest prosta – to psychomanipulacja.
Na początku jest jak w bajce. Życie nabiera sensu, świat wydaje się być piękny, a ty czujesz, że w końcu znalazłaś swoje miejsce na ziemi. Otacza cię grono ludzi, którzy świetnie cię rozumieją i potrzebują, słuchają z zainteresowaniem tego, co masz do powiedzenia, jednym słowem masz nieodparte wrażenie, że jesteś wśród bratnich dusz. Niestety nadchodzi dzień, w którym czar pryska niczym bańka mydlana, a ty z przerażeniem dostrzegasz, że jesteś jak rybaw sieci, z której wyskoczyć nie sposób – opowiadała 17-letnia Anna, jedna z ofiar sekt, której historię na oficjalnej stronie miasta Oświęcim opisał Mirosław Pierko.
Dziewczyna trafiła do sekty zupełnie przypadkowo. Były wakacje, rodzice wyjechali „na saksy”, a ona nie wiedziała, co z sobą zrobić. W trakcie jednego ze spacerów na krakowskim rynku, podeszła do niej kobieta z ulotką reklamującą atrakcyjny i tani obóz.
Po dwóch tygodniach siedziała już w minibusie, który ją i grupkę innych młodych ludzi wiózł na wakacyjne wywczasy. Jechali nocą, więc nie pamiętała trasy. Była zresztą zbyt podniecona przygodą.
Gdy dotarli na miejsce, przeżyła szok. Rozlokowano ich w jednej sypialni, każdy dostał też identyczne ubranie – szare poncho i sandały.
To wszystko było jednak niczym wobec totalnej akceptacji i wielkiej życzliwości, jaką ją otoczono. „Bombardowanie miłością” - podstawowa metoda psychomanipulacji stosowana w sektach - trwało kilka dni. Anna żyła w tym czasie jak w bajce. Miała wreszcie ludzi zainteresowanych jej problemami, którym mogła ze wszystkiego się zwierzyć i którzy zawsze mieli dla niej czas.
Wkrótce jednak bajka się skończyła. Dziewczynie dano do zrozumienia, że teraz powinna żyć jak wszyscy. To „jak wszyscy” oznaczało ciężką pracę w ogrodzie (dochód ze sprzedaży warzyw i owoców był jednym ze źródeł funkcjonowania sekty), wielogodzinne modlitwy po południu, a wieczorem i w nocy seksualne orgie, mające, jak zapewniał guru sekty Piotr, „wymiar duchowy”.
Anna zaczynała mieć tego dosyć. Chciała powrócić do dawnego życia, napisać do rodziców. Była jednak naiwna. Rozmawiała o tym z zaufanymi, jak sądziła, współmieszkańcami.
Chcesz wrócić do domu? Przecież to rodzice cię opuścili. Wyjechali na saksy i nie przejmowali się tobą. A w nas masz przyjaciół – usłyszała od sekciarzy.
Więcej już nie rozmawiała z nimi na ten temat. Zauważyła tylko, że zaczęli przyglądać się jej z większą niż dotąd uwagą. W ich spojrzeniach nie było już życzliwości. Była złość i pogarda.
Uciekła w nocy, gdy wszyscy spali. Dzięki dobrym ludziom dostała pieniądze na powrót do domu. Tam czekali już na nią rodzice. Wrócili kilka tygodni wcześniej, zaraz po tym, gdy zaniepokojona babcia zawiadomiła ich o zniknięciu córki. Szukali jej przez wiele dni.
To tylko jedna z wielu historii. Niestety, nie wszystkie mają tak szczęśliwy koniec...