Sezon na niewolników, czyli wakacyjna praca studentów z Elbląga
Kelnerki, barmani, zbieracze truskawek, sprzedawcy pamiątek - to najpopularniejsze zawody typowane jako pierwsza wakacyjna praca wielu studentów z Elbląga. Często wyjeżdżają do nadmorskich miejscowości, pracują na czarno, bez umowy mamieni tym, że w zamian za to dostaną premię. Niestety w wielu przypadkach wakacyjna praca wspominana jest przez młodzież jako koszmar. Oszukani, zniechęceni, bez grosza wracają do rodzinnych domów.
49 % studentów w Polsce deklaruje, że choć jeden raz podczas edukacji w szkole wyższej, podjęło próbę wakacyjnej pracy. Trzy miesięczna przerwa od nauki to dość dużo czasu, żeby zarobić na używany samochód, wynajem mieszkania studenckiego, czy odłożenia oszczędności. My rozmawialiśmy z dwojgiem naszych czytelników o ich doświadczeniach z wakacyjną pracą dorywczą. Zapraszamy do przeczytania ich historii.
Taka praca nie popłaca
- Pracowałam w sezonie letnim jako kelnerka w jednej z dyskotek w Krynicy Morskiej. Menager tej restauracji namówił mnie, że zapłaci mi 500 złotych więcej jeżeli będę pracowała na czarno. Wizja zarobienia 1800 zł przekonała mnie. W końcu i tak chciałam popracować tylko dwa miesiące. Po dwóch tygodniach poprosiłam o zaliczkę, ponieważ zostałam okradziona i nie miałam grosza przy sobie. Szef mi odmówił. Mieszkaliśmy wówczas razem z nowopoznanymi znajomymi w opuszczonym sklepie Społem. W fatalnych warunkach, bez ciepłej wody z grzybem na suficie i pomieszczeniach bez okien – ale za darmo. Podejrzewam, że to jeden ze współpracowników okradł mnie, kiedy ja pracowałam na nocnej zmianie. Takie przypadki zdarzały się po moim incydencie później jeszcze kilka razy. Po miesiącu pracy, przyszedł czas na rozliczenie. Zadowolona z tego, że w końcu doczekałam się dnia wypłaty, nie kryłam rozczarowania kiedy szef powiedział, że nie ma teraz pieniędzy, ponieważ musi kupić nową zastawę. Tłumaczył, że zapłaci za kilka dni. Upierałam się. Odmówiłam wypełniania swoich obowiązków kolejnego dnia. Rozpoczęło się wówczas prześladowanie mnie, zmuszanie do pracy, krzyki, niemiłe wizyty menagera w „mieszkaniu”, w którym spaliśmy. Szantażowanie, że wyrzuci mnie jeżeli nie będę pracować. Nie wytrzymałam tego i postanowiłam odejść. Po powrocie do domu rodzice namówili mnie, żebym sprawę zgłosiła do Państwowej Inspekcji Pracy. Po kilku tygodniach okazało się, że moim znajomym zostały wypłacone pensje, ale nie w takich kwotach na jakie się umawiali. W sierpniu dyskoteka została zamknięta, wszystko zwinęli, a po dawnych właścicielach nie pozostał nawet ślad. Dla mnie wakacyjna praca była koszmarem – opowiada 23-letnia Dagmara.
Drugi raz nie wchodzą do tej samej rzeki
Ile razy zastanawialiście się odpoczywając na polskich plażach, jak młodzi sprzedawcy lodów, dźwigający na plecach przenośne lodówki po piaszczystej plaży, mogą to znieść? Otóż okazuje się, że mało kto wytrzymuje w takiej pracy dłużej niż dwa tygodnie. Żar lejący się z nieba, poparzenia słoneczne i bóle mięśni po każdym dniu pracy – tak wygląda rzeczywistość popularnych sprzedawców lodów i waty cukrowej.
- W zeszłym roku zaczepiłem się na miesiąc do pracy jako sprzedawca lodów na plaży. Stawka 14 zł na godzinę – całkiem nieźle. Jak łatwo policzyć po 10 h pracy miałem dostać 140 zł. No właśnie – miałem. Ale nie dostałem, bo sprzedawałem za mało lodów. Ludzie opędzali się ode mnie, byli źli, że zakłócam ich spokój. Przez godzinę, idąc brzegiem plaży krzyczałem : Lody, lody, komu dla ochłody!? Później 15 minut przerwy, na jedzenie i picie i dalej to samo. Pracowałam jednak wytrwale do końca miesiąca, bo zależało mi na wymianie samochodu na lepszy. Pensja? – 1 500 zł zamiast 2 500. Zrezygnowałem. – opowiada 21-letni Kamil.
Jakie wy macie doświadczenia z wakacyjną pracą? Czy tak jak dla naszych bohaterów był to dla was koszmar minionego lata? A może macie inne pomysły na zarobienie pieniędzy w wakacje – podzielcie się swoimi pomysłami.