› bieżące
12:21 / 29.06.2013

Słynny oszust „Major bez nogi” w elbląskim Starostwie

Słynny oszust „Major bez nogi” w elbląskim Starostwie

O nim rozpisują się ludzie w internecie. Słynny już oszust, tzw. „Major bez nogi” jeździ po Polsce i próbuje naciągać ludzi na duże pieniądze z odszkodowania z Ministerstwa Obrony Narodowej. Jak nas informuje jeden z pracowników Starostwa Powiatowego w Elblągu, słynny oszust pojawił się w tym urzędzie, gdzie został przyjęty… z wielkim szacunkiem przez władze powiatu.

Jestem pracownikiem Starostwa Powiatowego w Elblągu na stanowisku referenta. Wczoraj w Starostwie miała miejsce dziwna sytuacja, w której słynny oszust "major bez nogi" został ugoszczony przez nasze władze. Twierdził, że jest majorem Wojska Polskiego i przebywał na misji w Iraku - tam stracił nogę. Opowiadał, że udało mu się wywalczyć od armii i Ministerstwa Obrony Narodowej wysokie odszkodowanie. Jednak pieniądze spłynęły z dużym opóźnieniem i narosły spore odsetki. Te pieniądze chce przeznaczyć na szczytny cel, jakim jest sponsoring klubu sportowego na terenie powiatu. Wiem, ze Wydział Sportu skierował owego majora do jakiegoś klubu sportowego na terenie powiatu (chyba do Pasłęka, ale nie jestem pewien) nie sprawdzając wcześniej informacji, o której opowiadał. Pan Major w Starostwie był goszczony jak król. Pewnie dojdzie do tego, że major oszuka kolejnych ludzi, bo Starostwo chyba do dzisiaj nie wie, że major bez nogi to oszust – pisze nasz Czytelnik, pracujący jako urzędnik w Starostwie Powiatowym w Elblągu.

Oto historia osoby, która została już oszukana przez „Majora bez nogi”:

Na przystanku w stronę dworca zagaduje mnie gość w mundurze, pyta o różne rzeczy, mówi, że przypadłem mu do gustu, bajeruje i zaczyna bajkę.

Przedstawia się, jako major WP, pokazuje dokumenty i mówi, co go tu sprowadza. Rzekomo chciał przekazać 120 tys. PLN odsetek z odszkodowania, które dostał za stratę nogi na misji w Iraku, na drużynę juniorów w Cracovii, że ma wszystkie papiery, a w rodzinnym Strzelnie nikomu nie pomoże - bo to dziady, pasożyty, żerowali na nim, a jemu samemu nie pomogli - ale nie pojawił się manager, pokazuje kawiarenkę w której to miał siedzieć od 10 rano, do 16tej, o której to spotkał mnie. Mówi, że w takiej sytuacji chciałby zafundować stypendium jakiemuś studentowi. Odpowiadam, że dopiero czekam na wyniki rekrutacji i wspólnymi siłami dochodzimy do wniosku, żeby zamiast załatwiać to przez uczelnie, przelać kasę na konto, które założymy w pobliskim oddziale PKO. Pyta o wodę, ja kupuję w kiosku, bo myślę sobie, że te parę złotych to nic w obliczu tej kasy. Nie przelewa mi się przecież, a w przedziale na stypendium socjalne się nie mieszczę. Trzeba dobrze nastawić faceta. Potem ciągnie temat dalej, pyta, komu jeszcze by się przydało, mówię o mojej dziewczynie. Siadamy w kawiarni, wypłukuję się z kasy na 2 piwa, ale nic to - mam przed oczami rozwiązanie problemów finansowych na najbliższy czas! Namówił mnie, żebym jechał do domu chwile później, jak tylko dogadamy to z dziewczyną, która akurat kończyła jazdy. Dosiada się do nas i też daje się wkręcić.

Potem pan major, który wypytał nas chyba o wszystko, wprosił nam się do mieszkania pod pretekstem wkręcenia współlokatorów, że jest jej wujkiem, który przyjechał w odwiedziny. Dalszy ciąg wypłukiwania się z pieniędzy, tym razem na żarcie, bo jak to tak, przyjeżdża z daleka, chce pomóc i nie nakarmisz? No daj spokój! Postanowiłem nie wracać na urodziny rodzicielki w imię wyższego dobra.

Idąc do sklepu wklepałem w google jego nazwisko, ale znalazłem tylko olimpijczyka i szefa parku narodowego czy czegoś w ten deseń. Dziewczyna zrobiła to samo, chociaż dopiero potem się przyznała, bo myślała, że to głupie. Skonsultowaliśmy sprawę z prawnikiem, jej ojcem i klerykiem od Franciszkanów, który był przy okazji lekarzem. Było duże prawdopodobieństwo, że to ściema, ale woleliśmy zaryzykować. Wypytaliśmy, a on na wszystko miał odpowiedź. Umówiliśmy się, że spiszemy umowę wg. której on dobrowolnie przekazuje pieniądze, a po wszystkim zadzwonimy do jego żony, żeby upewnić się, że ze strony rodziny wszystko ok i nie jest dajmy na to niezrównoważony. Po części też, żeby uniknąć oskarżeń o wyłudzenie (kiedy udowodnią Ci coś takiego musisz oddać 170% całej sumy, w tym przypadku 170% 80 000 zł - zaszalał, no nie?)

Rano spisaliśmy umowę dla każdego z nas, była tam kwota (40 k na głowę), jego dane, nasze dane i nasze podpisy...

Ruszyliśmy do banku, który miał być czynny od godziny 8 rano. Okazało się, że dopiero od 10, więc poczekaliśmy chwilę, odprowadziłem dziewczynę na tramwaj, bo musiała jechać na uczelnię i wróciłem do niego. Grzecznie czekał, siedliśmy w ogródku jednej z knajpek na krakowskim rynku. Tym razem on płacił, co rozwiało nasze podejrzenia, że facet jest bez kasy. O 10 ruszył do banku, powiedział, że idzie sam, a potem mnie zawoła, a po wypłaceniu pieniędzy zadzwonimy do jego rodziny. W międzyczasie rozmawiał przez telefon z ojcem dziewczyny, który też dał się wkręcić. Po chwili spędzonej w oddziale PKO wrócił z kwitkiem na której widniała godzina o której rzekomo mieli przywieźć pieniądze, bo w końcu rozchodziło się o znaczną sumę! Ja musiałem biec już na dworzec, ale wujek Andrzej zaproponował, że poczeka na dziewczynę która gdzieś w tych okolicach mogła się pojawić na rynku. Zostawiłem mu te prowizoryczne umowy (z naszymi podpisami :/) i pożegnawszy się, poszedłem.

Siedząc w autobusie do Katowic odbieram telefon i słyszę, że zniknął. Ludzie z knajpy powiedzieli, że pytał o Urząd Miasta. Dziewczyna obeszła cały rynek, potem wstąpiła od UM, gdzie usłyszała, że średnio kontaktowy koleś pytał o chorągiew harcerstwa na Karmelickiej (dłuuga ulica, kawałek od rynku). Sprawdziła, nie było go tam. Zapytała obsługi w banku mówiąc, że facet najpewniej jest niezrównoważony, okazało się, że nikt nie zlecał wypłaty takiej kwoty (obdzwonili pracowników z poprzedniej zmiany). Kartkę z godziną wypłaty napisał sam i zniknął z naszymi podpisami. Pieniądze, którymi płacił ukradł nam z portfela. Po powrocie do domów, i wpisaniu "Andrzej Topczewski oszust" w google, już wszystko było jasne. Dla świętego spokoju zgłosiliśmy na policji, że ktoś może próbować nasłać na nas skarbówkę albo coś w tym guście. Na razie cisza.

Trwało to wszystko nie dłużej jak 24 godziny, ale zamieszania narobił niesamowitego.


Informacje o majorze bez nogi można przeczytać tu: http://www.dodajoszusta.com/historia/3390-major-bez-nogi-andrzej-topczewski.html

Ostatnio mocno rozpisywała się gazeta w Ełku: http://www.wspolczesna.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20130620/REG30/130629985

6
1
oceń tekst 7 głosów 86%