Weterynarzowi nie chciało się leczyć kota, zrobili to w schronisku
Wczoraj dostaliśmy list od naszego czytelnika w sprawie zaniedbania jednego z elbląskich weterynarzy. Taka sytuacja nie powinna się nigdy powtórzyć. Poniżej przedstawiamy naszym czytelnikom to co przydarzyło się wczoraj mieszkańcowi Elbląga.
"Znalazłem malutkiego kota, ma może 3 miesiące. Był w opłakanym stanie, miał zaropiałe oczy, był wychudzony i odwodniony. Bez wahania zawiozłem go do weterynarza. Chciałem aby pomógł mi dowiedzieć się czegoś więcej na temat kota. Czy jest chory? Jeżeli tak to na co? Jak mogę go wyleczyć itp. Na samym początku było można wywnioskować, że lekarzowi nie chciało się pracować. Jedyną rzeczą, którą zrobił to zbadał mu temperaturę. Kotek miał strasznie zaropiałe oczy, miał pełno pcheł i ledwo chodził. Weterynarz nawet nie wytarł mu oczu, w odpowiedzi na moje pytania czy jest szansa na wyleczenie kota odpowiedział: To jest wirus, kot jest już nie do uratowania i jak chcę Pan kota to może lepiej wziąć zdrowego bo ten nie przeżyje. Po chwili zaproponował mi, że zadzwoni do schroniska, żeby go tam zawieść.
Pojechałem więc do schroniska na ul. Królewieckiej. Była tam bardzo przyjemna i zaangażowana w ratowanie kota Pani. Otrzymałem profesjonalną pomoc. Kot dostał dwa zastrzyki na wirusa, został spryskany preparatem na pchły i wszelkiego rodzaju robactwa. Oczy zostały wytarte, dostałem również krople do oczu, dzięki którym dziś kotek otwiera oczy normalnie. Poza czterodniowym leczeniem, poprzez podawanie regularnych zastrzyków, nic mu już nie dolega".
Pozdrawiam, czytelnik Elblag.net
(adres weterynarza do wiadomości redakcji)