› moda i styl życia
15:46 / 23.11.2012
Włóczkowy świat Łucji Spyry
fot. Konrad Kosacz
O tym, że na emeryturze może brakować wolnego czasu, wie najlepiej Łucja Spyra, niegdyś nauczycielka, dziś mistrzyni rękodzieła. Ręcznie robione serwety, obrusy, firanki, maskotki, ozdoby i biżuteria, to dziś nie tylko jej sposób na nudę, ale i pasja. Wyroby Pani Łucji będzie można zobaczyć na żywo 1 grudnia podczas II edycji SztukaTERRii, Warmińsko-Mazurskiego Jarmarku Wyrobów Artystycznych w Centrum Spotkań Europejskich Światowid.
- Jak sięgam pamięcią, byłam jeszcze w szkole podstawowej, kiedy moja mama robiła grubym szydełkiem wełniane rękawice. Zainteresowało mnie to. Mama więc pokazała mi podstawowe rzeczy, jak przeciągać oczko i jak robić słupki. Potem nic więcej nie robiłam, a przynajmniej nie pamiętam - wspomina Łucja Spyra.
- Potem taka mała przygoda z szydełkiem, bo najpierw nauczyłam się szydełkować, zaczęła się jak byłam w liceum. Wtedy nosiło się fartuszki - granatowe lub czarne, no i ja i moje koleżanki starałyśmy się na szydełku zrobić elegancką koroneczkę do białych kołnierzyków. Nie było wówczas żadnych wzorów. Uczyłyśmy się jedna od drugiej - opowiada.
- Później, praca, na świat przyszły dzieci... nie było czasu na jakieś większe robótki. Jak ja zaczynałam pracę jako nauczyciel było zupełnie inaczej. Godzin było dużo, bo aż 36 tygodniowo - mówi Łucja Spyra. Pamiętam, że udało mi się zrobić jeszcze kilka serwetek. Potem jak dzieci zaczęły wyrastać z ubrań, zaczęłam robić na drutach. Wówczas wielu rzeczy nie można było kupić. Robiłam więc spódniczki, sweterki, bluzeczki, a oprócz tego szyłam - dodaje.
- Do dziś śmieję się z tego, jak w młodości siadałam do maszyny, to szła mi do tyłu - wspomina. A jak chciałam uszyć bluzkę - kimono, to sama do niej wymyśliłam krój i uszyłam, bez niczyjej pomocy. I od tej pory, co było potrzebne, to szyłam - mówi dalej.
- Do robótek zaś zasiadłam dopiero na emeryturze. Najpierw serwetki, obrusy, bieżniki, firanki, następnie świąteczne ozdoby. Rodzinie się podobało, więc był to też dobry pretekst, żeby dłubać nie tylko dla siebie. Pochwalę się, że zrobię każdy, nawet najtrudniejszy wzór, ale muszę mieć wszystko rozpisane. Sama nie wymyślam. Obecnie jest mnóstwo kolorowych, pięknie wydawanych czasopism z robótkami, więc mam w czym wybierać. - Jeśli chodzi o maskotki, przytulanki, to często zdarza mi się ulepszyć wzór, coś zmienić, dodać. Jest to łatwiejsze - przekonuje Pani Łucja.
Na tym jednak nie koniec. 2 lata temu Pani Łucja uczestniczyła w kursie frywolitkowym. Frywolitka to rodzaj koronki artystycznej (nazywane są inaczej koronką czółenkową) wykonywanej z cienkiej nici (bawełnianej, jedwabnej, poliestrowej) za pomocą specjalnych czółenek lub igły i szydełka. Dzięki użyciu cienkiej nici, całość wygląda bardzo delikatnie. - Tą metodą wykonuję naszyjniki, wisiorki, kolczyki i serwetki. Mam tego sporo. Jest to dość pracochłonne, ale efektowne - mówi Pani Łucja.
Na szczęście Pani Łucja postanowiła swoją pracę i pasję pokazać innym.- Kiedyś zaświtała mi myśl, by swoje wyroby wystawiać na jarmarkach. I tak od 7 lat uczestniczę w każdym Jarmarku Rękodzieła organizowanego przez Centrum Spotkań Europejskich "Światowid". W tym roku również będę miała tam swoje stanowisko - zachęca rozmówczyni.
Mówi się, że na emeryturze ma się dużo wolnego czasu, ale w przypadku Pani Łucji ta zasada w ogóle się nie sprawdza. Co więcej, jej czasu ciągle brakuje. - Uważam, że to bardzo dobre. Będąc na emeryturze od ładnych paru lat, nie nudziłam się nawet przez 10 minut. Zawsze znajdę sobie jakieś zajęcie. Taka już jestem - śmieje się Pani Łucja.
- Nie ma dnia bez robótek. Bez tego ani rusz. Z reguły wstaję wcześniej od mojego męża, więc wtedy mam tę poranną godzinkę na szydełkowanie. Potem jeszcze kilka razy w ciąga dnia siadam i dłubię. Ciągnie mnie do włóczek. Lubię to robić, ale nie ukrywam, że tego typu robótki to coraz droższe zajęcie ze względu na coraz droższe materiały - mówi rozmówczyni.
- Mam tę świadomość, że dziś rękodzieło jest w cenie i że nabywców jest niewielu. Widać to w szczególności na jarmarkach, kiedy całe rodziny przychodzą, oglądają, zachwycają się i...odchodzą, bo za drogo. Niektórzy jednak doceniają wartość ręczniej robionej przytulanki czy misternie wykonanej serwety. Są jeszcze dzieci, które zachwycają się mięciutkim wełnianym bałwankiem czy kotkiem i to jest piękne. Uważam, że są to mimo wszystko rzeczy oryginalne. Tego nie kupi się w hipermarkecie.