› bieżące
07:01 / 17.07.2013

Wywiad z elblążanką z NY: O mieście, w którym psy jeżdżą w wózkach

Wywiad z elblążanką z NY: O mieście, w którym psy jeżdżą w wózkach

fot. archiwum prywatne

Miasto, w którym psy jeżdżą w spacerówkach jak niemowlaki, nie skradło serca uroczej elblążance. Skradł je za to mieszkaniec Trynidadu i Tabago. Jej historia jest dowodem na to, że jeden lot może zmienić całe życie. Niedawno wystąpiła w programie Dzień dobry TVN. My z Martą Medford (32l.) rozmawialiśmy o tym co jest największą zmorą Polaków w USA, jak żegluje się po Atlantyku i co jest najciekawsze w zawodzie stewardessy.

Jak zaczęła się Twoja przygoda ze Stanami Zjednoczonymi?
Marta Medford: Mój pierwszy wyjazd za granicę odbył się tuż po maturze. Poleciałam do Stanów na rok, jako Au Pair, czyli opiekunka do dzieci, która mieszka z amerykańską rodziną. Powodem wyjazdu była oczywiście nauka języka angielskiego. Opiekowałam się trójką dzieci (3,5 i 7 lat) i chodziłam do szkoły 3 razy w tygodniu. Razem z innymi obcokrajowcami uczyliśmy się nie tylko języka ale i  kultury Stanów. Powiem szczerze, że nie był to łatwy rok, dla mnie była to szkoła życia. Rodzina z którą mieszkałam była bardzo zamożna, matka dzieci nie pracowała, a ja miałam być traktowana jak członek rodziny, ale zazwyczaj tak się nie czułam. Często musiałam przypominać rodzicom jakie są moje obowiązki i za co mi płacą. Ale dzięki tym i podobnym sytuacjom stałam się pewniejsza siebie i dojrzalsza. Kiedy wróciłam do Polski, przysięgłam że moja noga nigdy już w Stanach nie postanie, tak nie cierpiałam Amerykanów.

Co zatem postanowiłaś robić po powrocie do Polski?
Po powrocie i nieudanej próbie dostania sią na anglistykę i lingwistykę we Wrocławiu i Krakowie, los zesłał mnie do Warszawy, gdzie dostałam pracę jako stewardessa. Studiowałam zaocznie i pracowałam. Na początku Warszawa mnie przerażała, ale z czasem czułam się tam juz jak w domu. Poznałam mnóstwo fajnych ludzi. Każdego dnia wracałam z bolącymi mięśniami twarzy od uśmiechu .

Co jest największą zaletą pracy stewardessy?
Ze względu na moja pracę miałam kilka przywilejów, jednym z nich były tanie bilety lotnicze, na wiele linii międzynarodowych, które latały po całym świecie. Moją pierwszą dalszą podróż na tych biletach była podróż do Kambodży z dwudniowym postojem w Banghkoku. Rok po tej podróży poleciałam do Wenezueli, w której się zakochałam. Spędziłam tam 3 tygodnie. Po czterech miesiącach od powrotu miałam tygodniowy urlop, planowałam z koleżanką polecieć do Hiszpanii, ale po kilku dniach namysłu stwierdziłyśmy,że lecimy z powrotem do Wenezueli..."coś" nas tam ciągnęło.

Tym "czymś", a w zasadzie kimś był Twój obecny mąż?
Zgadłaś. Poleciałyśmy prosto na wyspy Los Roques, gdzie nasi znajomi Wenezuelczycy przedstawili mnie Marlonowi podczas jednej z imprez na plaży.

Jak przetrwała wasza znajomość skoro dzieliły was tysiące kilometrów?
Marlon jest z Trynidadu i Tobago, na Los Roques robił kurs instruktora nurkowania i dopiero co zaczął swoją podróż po Ameryce Południowej. Po 6 tygodniach od naszego spotkania i zakończeniu kursu postanowiła zmienić kontynent i przyleciał do Polski.  Mieszkaliśmy w Warszawie przez 9 miesięcy, ja pracowałam i kończyłam magisterkę, a Marlon czytał książki w Empiku, spacerował po Warszawie i nie chciał stamtąd wyjeżdżać. W międzyczasie wypełniał formularze zgłoszeniowe na specjalizacje lekarską w Stanach i latał na moich biletach na rozmowy kwalifikacyjne. W trakcie czekania na wyniki tych rozmów wybraliśmy się w dwumiesięczna podróż po Ameryce Południowej. A jeszcze wcześniej wzięliśmy ślub cywilny w Miami, bo w Polskich urzędach, niektóre panie nawet nie wiedziały, że taki kraj jak Trynidad i Tobago istnieje, biurokracja i czas z tym związany przerosły nasze możliwości. Kiedy byliśmy w Brazylii, otrzymaliśmy wiadomość, że nasz "dom" przez kolejne 3 lata będzie w Nowym Jorku.

Co było dla Ciebie największym problemem po przeprowadzce do Stanów?
Kiedy przylecieliśmy do Stanów okazało się,że ja nie mogę podjąć pracy (brak pozwolenia). I w tym momencie troszkę pożałowałam, że zrezygnowałam z pracy w Warszawie. Po ośmiu latach pracy jako stewardessa, ciężko było przestawić się z osoby niezależnej na zupełnie zależną oraz brakowało mi strasznie kontaktu z ludźmi. Zrobiłam kursy żeglarskie i zapisałam się do klubu żeglarskiego w Nowym Jorku. W międzyczasie opiekowałam się przez kilka tygodni dziećmi naszych znajomych żeglarzy z Francji, którzy przypłynęli z Karaibów. Przez ostatni rok pracowałam jako wolontariusz w szkole średniej (z 14 -latkami), byłam asystentką nauczycieli, pomagałam w prowadzeniu lekcji i pomagałam mniej zdolnym uczniom.

Co mają Amerykanie czego nie mają Polacy i odwrotnie, czyli jakie są różnice w osobowościach tych dwóch narodów?
Amerykanie z pewnością mają więcej pewności siebie niż my Polacy, nawet jeśli ta pewność nie ma żadnych podstaw. Uważają, że ich kraj jest najlepszy na świecie pod każdym względem, narzekającego Amerykana rzadko słychać. Są dumni ze swojego kraju i flagi która wisi cały rok przy każdym domu. Ale według mnie bierze się to z ogromnej niewiedzy Amerykanów na temat innych krajów świata. I może to się wydać dziwne, ale wszechobecna jest "propaganda" w mediach. Programy zaczynają się od zdań, nasz kraj najbogatszy na całym świecie, itp.  Tutaj np. nie istnieją bezpłatne Uczelnie Wyższe, a cena za semestr waha się od 10 do 50 tys. dolarów, Amerykanie wierzą że tak jest wszędzie. Nie wierzą w państwową służbę zdrowia, bo dla nich to się kojarzy z komunizmem. A ubezpieczenie zdrowotne kosztuje majątek i wielu ludzi nie stać na to. To samo jest z emeryturami. Urlop macierzyński, bezpłatny oczywiście, trwa do 12 tygodni, może być mniejszy, to zależy od stanu, no więc tego typu przykładów mogłabym podać wiele, a Amerykanie wciąż się upierają że są najlepszym narodem pod każdym względem. Poza tym Amerykanie są sztuczni, sztuczne uśmiechy, każdy nazywa siebie przyjacielem, ale to tylko słowo, w czynach tego nie widać. Są zdystansowani i nieufni, a jeśli komuś pomogą tzn., że mają w tym jakiś interes, nie wszyscy, ale niestety większość z nich taka jest. Nie potrafią powiedzieć nic wprost. Nie są przygotowani na szczerość, wiem, bo widzę ich miny kiedy im szczerze na coś odpowiadam. Prowadzą typowy konsumpcyjny tryb życia, kupują rzeczy, na które ich nie stać - na kartę kredytową. Przeciętny Amerykanin ma ich 3 w portfelu. Amerykanie raczej nie przejmują się jak wyglądają, a inni nie patrzą. W Nowym Jorku np. można spotkać osobę w spodniach od piżamy, zimą przy -7 mrozie dziewczyny z gołymi nogami i w sandałach, kurtce zimowej, a na głowie czapka albo dziewczyny mega otyłe w mini spódniczkach. A jeśli chodzi o nas, Polaków, to uważam że więcej w nas jest ciepła, bardziej cenimy życie rodzinne, pomagamy bezinteresownie (choć wiadomo,że wszędzie są wyjątki).  No i ja wolę sto razy słynne narzekanie Polaków, bo jest szczere. Jeśli ktoś mnie nie lubi, to to wiem lub czuję. Tutaj czuję się czasami jakbym żyła w jakieś iluzji...i co zauważyłam po 4 latach mieszkania tutaj, staje się nieufna do ludzi, tak jak oni. W autobusie czy na schodach nikt kobiecie z wózkiem nie pomoże, staruszkowi miejsca nie ustąpi. Każdy jest indywidualnością, jesteś z dzieckiem, stary...to Twój problem...

Jakie ciekawostki z życia codziennego najbardziej Cię zaskoczyły w Stanach?
W Nowym Jorku psy wożą w "spacerówkach" dla psów, mieszkańcy jadą do parku, wysadzają je z wózka i później z powrotem. W Nowym Jorku widać jak wielu ludzi  w średnim wieku jest samotnych, często słychać jak rozmawiają z psami, jak z przyjaciółką. Dużo jest singli, którzy zatracili poczucie czasu w drodze do kariery i teraz są samotnymi 40-latkami. Jest to jedyne, tak ogromne miasto, z tyloma ludźmi, gdzie czujesz się samotnie. Nikt nie zagada o pogodzie na przystanku.

Czy chciałabyś wrócić na stałe do Elbląga? Jeśli tak jak widzisz swoją przyszłość tu?
Chciałabym wrócić do Elbląga, ale patrząca na realia to pewnie nastąpi to dopiero jak będę na emeryturze. Tęsknie za Polską, za rodziną i znajomymi, chciałabym bardzo wrócić, ale nie wiem kiedy i czy  w ogóle to nastąpi. Kiedy przyjeżdżam w odwiedziny do Polski widzę jak ceny rosną i troszkę mnie to przeraża, zwłaszcza, że pensje stoją w miejscu. Ofert pracy też jakby mniej, nawet w takich miastach jak Gdańsk czy Warszawa. Tutaj mimo wszystko życie jest tańsze, VAT na żywność i ciuchy wynosi max 11%. Myślę o powrocie na kontynent Europejski, bliżej Polski. Nie chcę mieszkać i wychowywać swoich dzieci tutaj, z wielu względów, które opisałam w tej rozmowie.

Dziękuję za rozmowę
 

28
5
oceń tekst 33 głosów 85%