Zabili niewinnego elblążanina. Dostali podziękowania za udaną akcję
fot. Jacek Globisz / Facebook Zdjęcia Elbląga, fot. dodał Mieczysław Krause
Od milicyjnej kuli zginął Marian Sawicz o godzinie 16.45, w dniu osiemnastego grudnia, na ulicy 1 Maja w Elblągu w pobliżu ówczesnego baru "Słoneczny". Wiceminister MSW gen. Tadeusz Pietrzak około godz. 17.05 po wysłuchaniu meldunku elbląskiego komendanta powiatowego MO, o tym fakcie „przekazał pozdrowienia dla funkcjonariuszy MO, za prawidłową akcję”. Generał w 2014 roku został pochowany na Powązkach.
Upłynęło 49 lat od zamordowania elblążan: Mariana Sawicza, Zbyszka Godlewskiego i Waldemara Rebinina w grudniu 1970 roku. Winnych do tej pory nie ukarano.
Trzej elblążanie w grudniu 1970 roku rozpoczynali dorosłe życie, mieli wiele osobistych i zawodowych planów. Nagła śmierć przerwała wszystko.
Marian Sawicz
zginął przed godziną 17, osiemnastego grudnia na ulicy 1 Maja w Elblągu w pobliżu ówczesnego baru "Słoneczny". Miał wtedy 22 lata, był kierowcą, pracownikiem Miejskiego Zarządu Budynków Komunalnych.
W dniu, w którym został zamordowany, poczta, bank, skrzyżowanie ulicy 1 Maja z Hetmańską obstawione było czołgami. Sklepy zdemolowane, towar w nieładzie był rozrzucony po chodnikach.
Na placu Czerwonym (dziś Konstytucji ) organizowały się oddziały milicji. Demonstrowały siłę, objeżdżając kilkakrotnie ulice: 1 Maja, Plac Słowiański i Aleję Świerczewskiego (obecnie Armii Krajowej).
Na ulicy 1 Maja unosił się i dławił przechodniów gaz łzawiący. Ludzie płakali, także z wściekłości, bezsilności, strachu i rozpaczy.
Co rusz wybuchała petarda, słychać było
odgłosy strzałów.
Tłum rzucał w odwecie puszki i cegły.
Nagle rozbrzmiała seria z karabinu przejeżdżającej kolumny Milicji Obywatelskiej. Wtedy zginął Marian Sawicz. Życie przerwane zostało w ułamku sekundy. Oto relacja Ryszarda Konarczaka, bezpośredniego świadka:
Spotkałem Mariana przed barem „Słoneczny”. Nie zdążyłem się z nim przywitać się. Nasze wyciągnięte ręce nie zdążyły się zetknąć, gdyż strzał spowodował upadek Mariana na plecy, a mnie rzuciło na lewy bok. Po chwili, gdy minął szok, patrząc na Mariana zauważyłem, jak z obu stron głowy wypływała obficie krew. Ja zostałem ranny w szyję.
W szpitalu kolega Sawicza przebywał do wigilii Bożego Narodzenia.
Miałem szczęście, przeżyłem
- wspominał po latach.
Rodzina Sawicza boleśnie przeżyła śmierć syna. Matka rozchorowała się i trzy miesiące przebywała w szpitalu. Siostra do dziś ma kłopoty ze zdrowiem. Narzeczona nie zdążyła poślubić ukochanego... Była przerażona, została sama, a dziecko, gdy się urodzi nie zobaczy ojca.
Śmierć Mariana Sawicza widział nie tylko kolega, ale i ludzie znajdujący się na ulicy. Świadkowie mówią, że
kobiety krzyczały
zarówno te stojące w oknach, jak i te na chodnikach. Podniosły ciało, przeszły z nim przez ulicę, w kierunku banku, gdzie stał czołg. Położyły zabitego, i z rozpaczą pytały oficera, dlaczego mundurowi zamordowali młodego i niewinnego człowieka?
Dowódca zasalutował, i tłumaczył, że jego żołnierze nie strzelali, dostali bowiem rozkaz pilnowania banku. Ludzie nie rozumieli, zabito przecież człowieka, a broń ma tylko milicja i wojsko...
Oficer wydał rozkaz: "Załoga do czołgu".
Władza w tragiczne grudniowe dni dążyła do zatarcia faktu morderstwa w pamięci mieszkańców Elbląga. Następnego dnia, 19 grudnia, w miejscu gdzie zginął Marian Sawicz, młodzieniec położył kwiaty i zapalił znicz. Gdy zobaczył milicjantów wysiadających z "suki" zaczął uciekać. Słychać było repetowanie broni.
Tłum przechodniów stanął wówczas w złowrogim milczeniu; milicjanci zostawili w spokoju chłopaka, ale podeptali kwiaty i zabrali znicz.
Zbyszek Godlewski, legendarny Janek Wiśniewski
to najmłodszy z trzech zabitych elblążan. Był uczniem Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Elblągu. Potem przeprowadził się do Trójmiasta. Zginął od strzałów z broni maszynowej przy wiadukcie w Gdyni - Stoczni. Został bohaterem słynnej ballady o Janku Wiśniewskim. To właśnie Zbyszka Godlewskiego demonstranci nieśli na białych drzwiach, okrytych flagą ulicami Gdyni.
Pochód dotarł pod budynek Komitetu Miejskiego PZPR, a następnie kontynuował przemarsz ulicą Świętojańską, w kierunku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej przy zbiegu ulic: Świętojańska - Czołgistów.
W kierunku demonstrantów ze śmigłowców zrzucano petardy i ładunki z gazami łzawiącymi. Z kościoła przy ulicy Świętojańskiej wzięli krzyż, i przybili do drzwi, na których nieśli Zbyszka. Gdy doszli do budynku prezydium, spostrzegli białą linię, której przekroczenie - według komunikatów nadawanych przez megafony - miało spowodować użycie broni palnej. I rzeczywiście, ci którzy przekroczyli zakaz, zostali ostrzelani przez funkcjonariuszy Podoficerskiej Szkoły MO w Słupsku. Drzwi ze zwłokami Zbyszka zostały porzucone na ulicy Świętojańskiej. Demonstranci rozbiegli się w pobliskie ulice.
Wstrząsający jest protokół sekcji zwłok:
Zbigniew Godlewski doznał postrzału głowy oraz postrzału klatki piersiowej połączone ze zgruchotaniem kości sklepienia i podstawy czaszki po stronie lewej, stłuczenia dolnych części płata obu płuc i rozdarcia nerki lewej.
Waldemar Rebinin
to pierwszy zabity elblążanin w czasie tragicznych wydarzeń Grudnia 7O na Wybrzeżu. Zastrzelił go funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej we wtorek15 grudnia w okolicach dworca PKP w Gdańsku, gdy próbował ratować rannych.
Rodzina dowiedziała się o tym dopiero w czwartek wieczorem. W piątek, gdy było ciemno przyjechali urzędnicy z Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku. Powiedzieli, że dziś jest pogrzeb. Kazali zabrać odzież, bo Waldemar Rebinin leży okryty tylko kocem. Pojechali na cmentarz Srebrzysko prosto do pustej kaplicy obstawionej na zewnątrz przez milicjantów. Po jakimś czasie wniesiono do kaplicy trumnę. Nie było wątpliwości, to był on. Na prawej stronie twarzy miał znak od kuli, z tyłu rozerwaną czaszkę. Jak autorce opowiadała przed laty matka Waldemara, przed tragicznym wydarzeniem miała sen, że na prawym policzku syna pojawiło się czarne znamię.
Pytałam w tym śnie, co to jest synku, nigdy tego nie miałeś
- wspominała pani Rebinin.
Gdy przyszło do ubierania zmarłego, okazało się, nie zabrali skarpetek. Gabriel Rebinin zdjął swoje, i nałożył synowi na ostatnią drogę. Dwaj obecni kapelani odprawili krótkie nabożeństwo żałobne. Grabarze zamknęli trumnę, położyli na wózek, bez kwiatów i wywieźli z kaplicy. Rodzinie nie pozwolono pójść za trumną. Czekali w kaplicy, aż grabarze zakończą pracę. Potem rodzinę odwieziono do domu. "Uroczystość pogrzebowa" zorganizowana przez władzę, odbyła się po ciemku pomiędzy godzinami 21, a 22, na sześć dni przed wigilią.
Zabójcy starali się ukryć zbrodnie. Wszystkie pogrzeby zabitych w Grudniu’70 tak właśnie się odbywały.