› biznes
14:20 / 18.08.2015

Żywność dyskontowa - tracimy pieniądze czy wręcz przeciwnie?

Żywność dyskontowa - tracimy pieniądze czy wręcz przeciwnie?

Ekspansywny rozwój dyskontów i supermarketów nieuchronnie prowadzi do upadku hurtowni spożywczych i mniejszych sklepów spożywczych. Konsekwencją oferowanych przez zagraniczne sieci handlowe niskich cen jest niestety coś więcej niż nasze pozorne oszczędności.

Pomijając zawirowania rynkowe, inflację i wahania w produkcji żywności spowodowane warunkami pogodowymi, jedną z poważniejszych przyczyn upadku lokalnych sklepików i wzrostu cen podstawowych produktów spożywczych jest właśnie robienie zakupów w obcokapitałowych supermarketach. To one zmuszają mniejszych przedsiębiorców do podwyższania cen (byleby tylko nie splajtować) i jednocześnie obniżania płac pracowników.

Należy pamiętać, że kupując chleb i ziemniaki w sieci handowej wspieramy obce gospodarki, które w dużej mierze nie płacą podatku dochodowego w naszym kraju. A przychody nie są małe - przykładowo polskie Biedronki planują zyski ponad 11 mld euro tylko w 2015 roku. To samo tyczy się hurtowni spożywczych. Coraz więcej z nich jest zamykanych nie tylko przez konkurencję większych hurtowników, ale także przez dominację dyskontów na rynku, które w towar zaopatrują się przeważnie bezpośrednio u producenta. 

W samym Elblągu mamy 13 Biedronek, a  kolejne są w trakcie budowy. Do tego jednego Lidla, 21 Żabek, Carrefour, Kaufland i E. Leclerc. W Warszawie jest przykładowo 95 Biedronek, czyli tylko 7 razy więcej, ale liczba ludności w stolicy przekracza 1,7mln. W tym przypadku na jedną Biedronkę przypada około 9,5 tysiąca elblążan, kiedy w Warszawie na jedną przypada prawie 18 tysięcy mieszkańców!

Niższe ceny dyskontów to także swojego rodzaju iluzja i chwyt marketingowy. Podczas zakupów konsument musi uważać, aby nie dać się wciągnąć w pułapkę. Przykładowo należy dokładnie czytać etykiety i reklamy, sprawdzać czy cena danego produktu jest ceną za kilogram czy też za 100 gram, czy ilość produktu w opakowaniu jak przysłowiowy "śledzik w oleju" to nie sama cebula i olej, nie wspominając już o celowych, sezonowych zmianach cen, kiedy cena produktu w promocji jest wyższa niż jego cena sprzed obniżki.

"Pamiętam jak w latach 90-tych jako dziecko rodzice wysyłali mnie do sklepu po chleb, dając do reki 2zł ze słowami "reszta dla ciebie". Z osiedlowego sklepu pana Piotra (z którym zawsze przy zakupach można było zamienić słowo na każdy temat) wracałem z jeszcze gorącym "Baltonowskim" za 90 groszy i "Flipsami" w drugiej ręce. W tamtych czasach 5 zł dla dzieciaka udającego się do sklepiku szkolnego uchodziło za majątek. Dziś sklepy osiedlowe to głównie monopolowe lub sieciówki typu Żabka, Fresh, a okoliczne stragany i rynki warzywne - jak te przy dawnym kinie Syrena czy na placu na Karowej zniknęły" - wspomina pan Tomek.

Rynki i targowiska miejskie zamieniono na wszechobecne Biedronki, Lidle i Kauflandy. Z drugiej strony w supermarketach mamy gwarancję, że towar nigdy nie będzie przeterminowany, podczas gdy w małych sklepikach zdarza się, że sprzedawcy próbują sprzedać produkt za wszelką cenę, nawet jeśli data ważności towaru już minęła.

Dlaczego zatem nie wesprzeć lokalnego sprzedawcy, miejscowego rolnika i hurtownika, kupując u niego towar często o wiele wyższej jakości, świeższy i przy okazji przyczynić się do rozwoju gospodarki? Robiąc nasze codzienne zakupy u znajomego kupca możemy też liczyć na bardziej przyjazne traktowanie i może nawet pewną zażyłość, a nie suche, wyuczone obowiązkowo formułki.

Jesteśmy ciekawi, gdzie Wy przeważnie robicie zakupy? Wolicie kupować w dyskontach czy zdarza się Wam chodzić też do mniejszych sklepików osiedlowych? A może stawiacie na zakupy tylko u naszych lokalnych sprzedawców?

 

8
15
oceń tekst 23 głosów 35%